Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_PolPr_TS00112
Tytuł: Topielcy demokracji
Wydawca: "Polskapresse". Oddział "Prasa Śląska"
Źródło: Trybuna Śląska
Kanał: #kanal_prasa_dziennik
Typ: #typ_publ
Autorzy: Adam Synowiec,  
Data publikacji: 2001-08-23
Pierwszą imprezę nad stawem zorganizował urząd miasta i od razu mają topielca na koncie – ironizuje brodaty wędkarz ze stowarzyszenia „Karp”. – Widzi pan, pani Michale, mówiłam, że to bagno! – scenicznym szeptem komentuje nieformalna przewodnicząca zebrania przedstawicieli organizacji pozarządowych w Rudzie Śląskiej. W mieście podobno działa aż 120 takich organizacji. Na zebranie przyszli reprezentanci sześciu z nich. Kawę i cukier przynieśli z domów.
Topielec wypłynął w środę. Wcześniej znaleziono jego buty i ubranie na brzegu bajorka. Wlazł do wody na własne ryzyko. Wielka tablica wystająca z zamulonej wody informuje przecież, że „Kąpiel wzbroniona! ”. Wszystkim wiadomo było, że powodem zwołania mityngu rudzkich organizacji pozarządowych jest bulwersujący mieszkańców Rudy Śląskiej spór o stawik położony na pograniczu Kochłowic i Katowic. Urząd Miasta jest zdecydowany przekazać go w dzierżawę prywatnemu inwestorowi. Nie godzą się na to członkowie Stowarzyszenia Wędkarzy „Karp”, którzy małymi stawami (są jeszcze dwa) przy ulicy Księżycowej gospodarują już od 38 lat. Księżycowy problem Konflikt nabrał charakteru gdy w finansowanych przez miejską władzę „Wiadomościach Rudzkich” ukazała się ankieta, która miała określić opinię mieszkańców miasta co do przyszłego gospodarza rybno-rekreacyjnego oczka wodnego. Pierwszą z ankiet oprotestowali wędkarze, określając ją jako bałamutną i nieczytelną. Kolejna z ankiet, zdaniem Bożeny Grobizny ze Społecznego Komitetu na rzecz Kochłowic, narusza ustawę o tajności danych osobowych. Sprawa stawiku ciągnie się już od kilku miesięcy. Antoni Głowacz z „Karpia” wylicza, ile pism interwencyjnych stowarzyszenie wysłało do prezydenta i zarządu miasta. Do tego jeszcze był list ekologów, pismo społecznego komitetu na rzecz Kochłowic i związku zawodwego z kopalni „Polska-Wirek”. Na żadne z nich nie odpowiedziano. Wędkarze twierdzą, że oznacza to tylko lekceważenie obywateli i arogancję władzy. „Karpiowcy” na zebranie przyprowadzili nawet jednego ze swych najstarszych członków. Na początku lat 60. był sekretarzem stowarzyszenia. Opowiada, jak w pierwszym roku zarybiali stawiki powstałe po wybudowaniu tamy, adaptowali piwnice pawilonu na „rybaczówkę”, dbali o czystość okolicznego terenu. Faktycznie stawy w panewnickich lasach wyglądają na zadbane. Już z drogi dojazdowej do górniczego ośrodka „Przystań” widać rozstawione na całym obwodzie pierwszego z jeziorek kosze z foliowymi workami na śmieci. Pracująca kobieta Joanna Romańczyk, nieoficjalna przywódczyni forum rudzkich organizacji pozarządowych uważa, że afera ze stawem jest tylko próbą odciągnięcia mieszkańców miasta od innych, ważnych spraw. Choćby od braku jakiejkolwiek współpracy władz miasta ze stowarzyszeniami wyższej użyteczności. Taki program, bardzo starannie i szczegółowo opracowany, pani Romańczyk osobiście jeszcze w styczniu przedstawiła władzom. Do tej pory jednak nie stanął on na radzie miasta. Joanna Romańczyk za przygotowanie projektu wystawiła Andrzejowi Stani, prezydentowi Rudy Śląskiej rachunek na dwa tysiące złotych. „To tyle, ile ja, kobieta z wyższym wykształceniem, powinnam za te wiele godzin pracy otrzymać. Przepisywałam zresztą cały tekst sama, na starej maszynie do pisania”, mówi. Prezydent odpowiedział, że on żadnej umowy z Romańczykową na piśmie nie zawierał. – W mieście plotki rozpuszczają, że ja chcę prezydentem Rudy Śląskiej zostać – złości się Romańczykowa – A ja już kiedyś wiceprezydentem mogłam być, a nie chciałam. Osiem lat byłam radną. A teraz za żaden skarby nie będę szefować takiemu zniewolonemu miastu. Po poprzednim forum rudzkich organizacji pozarządowych zwołanym przez Romańczykową wystosowano specjalną petycję do władz miasta. Podpisało ją 38 organizacji obywatelskich Rudy Śląskiej. Skarżono się na brak siedzib, dotacji na działalność, współpracy z samorządem. Pokuszono się nawet o zarzuty o złe gospodarowanie finansami miejskimi. Zwrotnej odpowiedzi nie ma do teraz. Miasto dofinansowuje skromnie, albo w ogóle działalność organizacji pozarządowych. Antoni Grzyśka ze Śląskiego Stowarzyszenia Diabetyków mówi, że w tym roku otrzymał od władz wsparcie finansowe w wysokości... 100 złotych. Taka suma nie wystarczy nawet na jedną prelekcję. Pieniędzy ze składek członkowskich ma tak mało, że w sprawach stowarzyszenia dzwoni z prywatnego telefonu, żeby nie zadłużać organizacji. Afisze przygotowuje mu na komputerze syn. Teresa Wilczek ze Stowarzyszenia Amazonek „Relaks” wie, że miasto przyznało jej organizacji dofinansowanie w kwocie 500 złotych. Na razie jednak nie widziała jeszcze tych pieniędzy. Centrum w starej szkole Niezadowolona z wysokości dotacji jest także Joanna Romańczyk, prezes śląskiej Ligi Walki z Rakiem. Mimo że działania jej organizacji gmina chce dofinansować kilku tysiącami złotych. To dużo w stosunku do innych stowarzyszeń i mało jak na codzienną działalność: szkolenia dla nauczycieli, imprezy promujące świadomość zdrowotną, porady onkologicznego telefonu zaufania. Według pani prezes, podobne stowarzyszenie w Katowicach ma lokal o powierzchni 110 metrów kwadratowych (zwolniony od opłaty za czynsz) i komputery. Siedziba organizacji pani Romańczyk znajduje się w jej prywatnym domu. – Na nagrody w jakichś konkursach zdrowotnych i ulotki zarezerwowali w budżecie ponad 320 tysięcy złotych, a nam dali tylko 7500 złotych. – denerwuje się Joanna Romańczyk – Oni mi mówią, zresztą, że to są ich pieniądze, nie naszej ligi. Niby przyznali dotację, a ja nie wiem, jak mam z niej skorzystać. Nowym pomysłem Joanny Romańczyk jest zamienienie budynku jednej z zamkniętych szkół w Kochłowicach w miejskie centrum organizacji pozarządowych. Tak jest w Gdyni, gdzie w jednym z gmachów ma swe siedziby 50 z 200 działających w tym mieście organizacji pozarządowych. Joanna Romańczyk upatrzyła sobie nawet byłą szkołę podstawową nr 18. Konserwator zabytków ocenił, że budynek jest obiektem zabytkowym o lokalnej wartości. Miasto jednak wcale nie zamierza się przychylać do pomysłu Romańczykowej. Powiedziano jej, że więźba dachowa jest stara i grozi zarwaniem się. Lobbing siłowy – Pierwsze piętro jest w dobrym stanie, drugie też, nawet samo pokrycie dachu jest w porządku – perroruje Joanna Romańczyk – Są jakieś pęknięcia na ścianach z powodu szkód górniczych, ale ludzie w Rudzie Śląskiej mieszkają w gorszych warunkach. W budynku nie ma żywego ducha , a miasto musi płacić za ten pustostan 25 tysięcy na miesiąc. Romańczyk twierdzi, że gdyby budynek przyznano na biura organizacji pozarządowych, to czynsz stowarzyszeniom jakoś wspólnie udałoby się pokryć. W takim gmaszysku to z trzydzieści stowarzyszeń mogłoby mieć swe siedziby. Najważniejsze są jednak teraz finanse na działalność stowarzyszeń. Takiej organizacji Antoniego Grzyśka zostało ledwo 380 złotych. Nie starczy na pomaganie diabetykom w mieście. Dlatego do końca sierpnia wszystkie stowarzyszenia powinny znowu napisać wnioski o dotacje do prezydenta miasta. Choć pewnie znowu nic to nie da. Michał Pierończyk, młody prawnik z Unii Wolności i Stowarzyszenia Młodych Demokratów (co zaraz podkreśla) stara się tłumaczyć niechętne działania władzy miejskiej konserwatyzmem i podejrzliwością urzędników, którzy z nowymi problemami nie wiedzą co robić. Ugodowo zachęca do bezpośredniego spotkania z prezydentem miasta. Ale tego już pozarządowcy przecież próbowali. Bez efektów. Pierończyk więc proponuje zastosowanie lobbingu w radzie miasta. Wydaje się, że znaczenie angielskiego słowa nie jest znane zebranym. Próba namówienia przedstawicieli stowarzyszeń do przystąpienia do jednego frontu wyborczego – też nie spotyka się z odzewem. „ To nieważne czy lewica, czy prawica rządzi w mieście; trzeba głosować na ludzi, którzy mogą zrobić z tym wszystkim porządek a nie etykietki”, pada z sali. Większość zebranych przytakuje. Tylko brodaty wędkarz z „Karpia”, ten który mówił o topielcu w stawie – nie jest zadowolony z rozwiązania. – Może trzeba by wejść na siłę do urzędu, złapać co niektórych i.... – nie kończy zdania. Rozdyskutowani wędkarze nad brzegiem feralnego stawu, który skłócił miejskie organizacje pozarządowe z władzami Rudy Śląskiej. Antoni Głowacz (drugi z prawej, w czapce) nie potrafi zrozumieć dlaczego władze miasta nie odpowiedziały na żadne z interwencyjnych pism wysyłanych przez jego stowarzyszenie, ekologów, kopalniane związki zawodowe i społeczny komitet z Kochłowic. Stowarzyszenie Wędkarzy „Karp” z Rudy Śląskiej od 38 lat dzierżawiło trzy stawy w lasach panewnickich. Teraz jeden z nich władze miasta chcą przekazać prywatnemu inwestorowi. Pospolite ruszenie Według politologów ustrój demokratyczny powinien mieć trzy filary: wolne, demokratyczne wybory, samorządność terytorialną czyli gminy i grupy dobrowolnie zorganizowanych obywateli. Te ostatnie to między innymi wszelkiego rodzaju stowarzyszenia społeczne wyższej użyteczności. Takie jak rudzkie organizacje: Śląskie Stowarzyszenie Diabetyków, Śląską Ligę Walki z Rakiem, Społeczny Komitet na rzecz Kochłowic, czy nawet Stowarzyszenie Wędkarzy „Karp”. „Generalnie w Polsce brakuje zrozumienia dla znaczenia organizacji pozarządowych. Częściej postrzegane są one jako konsumenci społecznych funduszy, czy jako zabiegający o sponsorowanie”, uważa dr Witold Toczyski z Rządowego Centrum Studiów Strategicznych. A przeciebrowolnie zorganizowanych ludzi nazywa także „solą demokracji”. Organizacje pozarządowe mogą przyczynić się do rozwoju demokracji tylko wtedy, gdy ich sieć stanowić będzie element pośredni pomiędzy obywatelem, gminą i państwem. W przypadku Rudy Śląskiej elementem pośrednim jest staw z topielcem. ? as