Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000202
Tytuł:
Wydawca: W.A.B.
Źródło: Żydówek nie obsługujemy
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Mariusz Sieniewicz,  
Data publikacji: 2005
I wiesz... No, stary, nie rozlewaj! Uważaj, na miłość boską! Szkoda wódki. Znowu będę musiał dymać do sklepu? Już drugi raz!... Powiem ci w zaufaniu, że mnie wkurwiasz. Tyle lat jesteś ze mną, mógłbyś się, kurwa, chociaż "przepraszam", "dziękuję", "dzień dobry" nauczyć. A nie - ani be, ani me, tylko dont anderstend, dont anderstend... Dobra, mordo ty moja zachodnia! Nie przejmuj się, żartowałem. O czym to ja?... A ty jedz!
Wuje posnęli na dachu. Następnego dnia znowu pili, patrząc bezrozumnie, jak dołem przejeżdża kawalkada trumien z czarnym żukiem na czele. Potem spali, potem znowu pili, pluli na siebie, robili pod siebie i tak w kółko. Czasem tylko jakiś Wuj, gdy inni chrapali, usiłował przemówić do mieszkańców, ale na jego twarzy rysowały się dantejskie męki, a z ust wychodził bełkot. Ludzie nie głąby - znali na pamięć opowieść o wuesce. Miasteczko funkcjonowało w miarę prawidłowo - pracowała piekarnia, mięsny i poczta, starców, od tego gadania o ciężkiej zimie, połamało doszczętnie, więc leżeli w domach - córki bezskutecznie próbowały rozmasować im kości. Tylko Gorliwi snuli się bez celu, gdyż kierowcy przestali wychodzić z teczkami. Ucichły niższe piętra, nawet kelnerzy mieli dość. Śnieg dawno stopniał, na wierzch wylazły rzygi, szczyny i gówno. Świat tonął w sinoniebieskich barwach, upaćkanych rudziejącą żółcią. Słońce szczało wilgotnym ciepłem, w gównianych okienkach brudne twarze wyglądały zza gównianych firanek.
Aż któregoś dnia, tuż o świcie, usłyszeliśmy z kumplem melodyjny szum. Dochodził z uliczki po prawej i narastał z każdą chwilą. Jeszcze trochę i dało się rozróżnić słowa podniosłej pieśni - na rynek wyszły zwarte szeregi Gorliwych. W przerośniętych dłoniach trzymali ogromne lustra, które połyskiwały cięciami grudniowych, jakby podpalanych promieni, i miało się wrażenie, że całe miasteczko, z domami, ulicami i sklepami, maszerowało pod ratusz, który z początku malutki i niewyraźny, teraz ogromni