Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_k123357
Tytuł:
Wydawca: Czytelnik
Źródło: Cesarz
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_fakt
Autorzy: Ryszard Kapuściński ,  
Data publikacji: 2005
A.A.:
Nikt, ale to nikt, przyjacielu, nie przeczuwał, że nadciąga koniec. A raczej coś tam się przeczuwało, coś po głowie chodziło, ale takie niejasne, niewyraźne, że jakby w ogóle nie było żadnego odczuwania nadzwyczajności. A przecież już od dawna snuł się po pałacu kamerdyner, coraz to jakieś światła wygaszając, ale wzrok się do owego zgaszenia przyzwyczajał i następowało wygodne pogodzenie wewnętrzne, że widocznie-niewidocznie takie wszystko musi być wygaszone, przyciemnione, półmrocznie zamroczone. W dodatku do cesarstwa wkradły się gorszące nieporządki, które całemu pałacowi sprawiły wiele utrapień, a już najwięcej naszemu ministrowi informacji, panu Tesfaye Gebre-Egzy, rozstrzelanemu później przez panujących dziś buntowników. Zaczęło się od tego, że w roku siedemdziesiątym trzecim, latem, przyjechał do nas dziennikarz z telewizji londyńskiej, niejaki Jonathan Dimbleby. Ten ci dawniej już bywał w cesarstwie robiąc chwalebne filmy o naszym wszechwładcy i dlatego nikomu nie przyszło do głowy, że taki żurnalista, który najpierw chwali, ośmieli się później zganić, ale taka już widać łotrowska natura owych ludzi bez godności i wiary. Dość że tym razem Dimbleby, miast pokazywać, jak pan nasz rozwoju dogląda i troszczy się o pomyślność maluczkich, przepadł gdzieś na północy, skąd ponoć wrócił przejęty i roztrzęsiony i zaraz wyjechał do Anglii. Nie minął miesiąc, a z naszej ambasady przychodzi doniesienie, że pan Dimbleby pokazał w telewizji londyńskiej swój film pod tytułem "Ukryty głód", w którym ten pozbawiony zasad oszczerca dopuścił się demagogicznej sztuczki ukazując tysiące ludzi umierających z głodu, a obok czcigodnego pana, jak biesiaduje z dostojnikami, następnie pokazał drogi, na których leżą dziesiątki szkieletów zagłodzonych biedaków, a zaraz potem nasze samoloty przywożące z Europy szampany i kawior, tu - pola całe konających chudzielców, tam - nasz monarcha ze srebrnej patery mięso swoim psom podający, i tak na przemian: przepych - nędza, bogactwo - rozpacz, korupcja - śmierć. W dodatku pan Dimbleby oświadcza, że klęska głodu spowodowała już śmierć stu, a może dwustu tysięcy ludzi i że drugie tyle może w najbliższych dniach podzielić ich los. Doniesienie ambasady mówi, że po filmie wybuchł w Londynie wielki skandal, są apelacje do parlamentu, gazety biją na alarm , dostojnego pana potępiają. Tu widzisz, przyjacielu, całą nieodpowiedzialność obcej prasy, która podobnie jak pan Dimbleby latami monarchę naszego chwaliła, a nagle, bez żadnego powodu i umiaru - potępiła. Dlaczego tak? Dlaczego taka zdrada i niemoralność? W dalszym ciągu ambasada donosi, że z Londynu wylatuje cały samolot dziennikarzy europejskich, którzy chcą zobaczyć śmierć głodową, poznać naszą rzeczywistość, a także ustalić, gdzie podziewają się pieniądze, któ- re tamtejsze rządy dawały czcigodnemu panu, aby rozwijał, doganiał i przeganiał. A więc, krótko mówiąc, ingerencja w wewnętrzne sprawy cesarstwa! W pałacu poruszenie, oburzenie, ale osobliwy pan nakazuje spokój i rozwagę. Teraz czekamy, jakie będą najwyższe ustalenia. Od razu rozlegają się głosy, aby przede wszystkim odwołać ambasadora z powodu tak przykrych i alarmistycznych doniesień, tyle niepokoju w życie pałacu wnoszących. Jednakże minister spraw zagranicznych argumentuje, że takie odwołanie rzuci strach na pozostałych ambasadorów, którzy w ogóle przestaną donosić cokolwiek, a przecież czcigodny pan musi wiedzieć, co o nim mówią w różnych częściach świata. Następnie odzywają się członkowie rady koronnej, którzy żądają, aby samolot z dziennikarzami zawrócić z drogi i całej tej bluźnierczej hałastry do cesarstwa nie wpuszczać. Ale jakże tu, powiada minister informacji, nie wpuścić, jeszcze większy krzyk podniosą i pana miłościwego bardziej potępią. Rada w radę postanawiają podać dobrotliwemu panu następujące rozwiązanie - wpuścić, ale zaprzeczyć. Tak jest, wyprzeć się głodu! Trzymać ich w Addis Abebie, pokazywać rozwój i niech piszą tylko to, co w naszych gazetach potrafią wyczytać. A prasę, przyjacielu, mieliśmy lojalną, powiem nawet - przykładnie lojalną. Prawdę mówiąc, nie było jej wiele, bo na trzydzieści z okładem milionów podwładnych tłoczono dziennie dwadzieścia pięć tysięcy egzemplarzy gazet, ale pan nasz z takiego wychodził założenia, że nawet najbardziej lojalnej prasy nie należy dawać w nadmiarze, gdyż może z tego wytworzyć się nawyk czytania, a potem już krok tylko do nawyku myślenia, a wiadomo, jakie to powoduje niewygody, utrapienia, kłopoty i zmartwienia. Bo, powiedzmy, coś może być lojalnie napisane, ale zostanie nielojalnie odczytane, ktoś zacznie czytać rzecz lojalną, a zechce później nielojalnej, i tak pójdzie drogą, która go od tronu będzie oddalać, od rozwoju odciągać, do warchołów prowadzić. Nie, nie, pan nasz nie mógł do takiego rozpuszczenia, pobłądzenia dopuścić i dlatego w ogóle nie był entuzjastą nadmiernego czytania. Wkrótce potem przeżyliśmy prawdziwą inwazję korespondentów zagranicznych. Pamiętam, że zaraz po ich przyjeździe odbyła się konferencja prasowa. Jak wygląda, pytają, problem śmierci głodowej, która dziesiątkuje ludność? Nic mi o tym nie wiadomo, odpowiada minister informacji, i muszę ci, przyjacielu, powiedzieć, że nie był on daleki od prawdy. Po pierwsze, śmierć głodowa była w naszym cesarstwie, od setek lat, rzeczą codzienną i naturalną i nigdy nikomu nie przychodziło do głowy podnosić z jej powodu wrzawę. Nastawała susza i ziemia wysychała, bydło padało, chłopi umierali - zwyczajny, zgodny z prawami natury i odwieczny porządek rzeczy. Z powodu tej odwieczności, normalności, żaden z notabli nie ośmieliłby się zaprzątać uwagi jaśnie wielmożnego pana tym, że w jego prowincji ktoś tam umarł z głodu. Oczywiście, sam dostojny pan odwiedzał prowincje, ale nie miał w swoim ustalonym zwyczaju zatrzymywać się w rejonach ubogich, gdzie panował głód, a poza tym cóż można zobaczyć w czasie takich oficjalnych odwiedzin? Ludzie z pałacu też na prowincję nie jeździli, bo wystarczy, że człowiek opuści pałac, a tu na niego naplotkują, nadonoszą, tak że kiedy wróci, przekona się, że już wrogowie przesunęli go bliżej bruku. Skąd więc mogliśmy wiedzieć, że na północy panuje jakiś nadzwyczajny głód? Czy możemy, pytają korespondenci, pojechać na północ? Nie można, wyjaśnia minister, bo pełno zbójców na drodze. I znowu muszę powiedzieć, że nie był on daleki od prawdy, gdyż w ostatnim okresie donoszono o rozmnożeniu w całym cesarstwie wszelakiej zbrojnej i przy traktach zaczajonej nieprawomyślności. Po czym minister zabrał ich na wycieczkę po stolicy, pokazywał im fabryki i rozwój zachwalał. Ale ci, gdzie tam - rozwoju nie chcą, tylko żądają głodu, nic więc ich nie obchodzi, chcą mieć głód i tyle! No, powiada minister, głodu to wy mieć nie będziecie, skądże głód, jeżeli jest rozwój! Ale tu, przyjacielu, nowa historia powstała. Bo oto nasze zbuntowane studenctwo wysłało na północ swoich delegatów, a ci naprzywozili i fotografii, i strasznych historii o tym, jak umiera naród, i wszystko to korespondentom cichcem, tylcem przekazali. I nastąpił skandal, nie dało się więcej mówić, że głodu nie ma. Znowu korespondenci atakują, zdjęciami wymachują, pytają, co rząd w sprawie głodu zrobił. Jaśnie najwyższy pan, odpowiada im minister, przywiązał do tej sprawy najwyższą wagę. Ale konkretnie! konkretnie! woła bez żadnego uszanowania ta z piekła rodem hałastra. Pan nasz, powiada spokojnie minister, oznajmi w odpowiednim czasie, jakie są jego majestatu zamierzone postanowienia, ustalenia, polecenia, nie ministrom bowiem rozstrzygać o takich rzeczach i bieg sprawom nadawać. W końcu korespondenci odlecieli i głodu z bliska nie widzieli. A całą tę sprawę, tak spokojnie i godnie poprowadzoną, minister uznał za sukces, zaś nasza prasa określiła jako zwycięstwo. Tak zawsze jakoś minister kierował, że wszystko na sukces wychodziło i dobrze było, a baliśmy się, że gdyby ministra onego nie stało, wnet by smętkiem powiało, co się potem sprawdziło, kiedy nam go ubyło. Zważ jeszcze, łaskawco, że - między nami mówiąc - nie jest źle dla lepszego porządku i większej pokory podwładnych naród odchudzić, wygłodzić. Już nasza religia nakazuje, aby połowę dni w roku przestrzegać ścisłego postu, a przykazanie nasze mówi, że kto post łamie, dopuszcza się ciężkiego grzechu i cały zaczyna cuchnąć siarką piekielną. W postnym dniu nie można jeść więcej niż raz dziennie, a i to nic innego jak kawałek przaśnego placka z przyprawą korzenną. A dlaczego taką surową regułę narzucili nam ojcowie, polecając ciało bez końca umartwiać? A dlatego, że człowiek jest z natury istotą złą, której potępieńczą rozkosz sprawia uleganie pokusom, a zwłaszcza pokusie nieposłuszeństwa, posiadania i rozpusty. Dwie żądze plenią się bowiem w duszy człowieka - żądza agresji i żądza kłamstwa. Jeżeli nie pozwolić mu, żeby krzywdził innych, będzie sobie samemu zadawał krzywdę, jeżeli nie napotka nikogo, aby go okłamać, sam siebie w myślach okłamie. Słodki jest człowiekowi chleb kłamstwa, powiada księga przypowieści, a potem napełniają się piaskiem usta jego. Jakże teraz zaradzić tej groźnej istocie, jaką jawi się człowiek, jaką my wszyscy jesteśmy, jakże ją okiełznać i poskromić? Jak rozbroić tę bestię, jak ją obezwładnić? Jeden jest tylko na to sposób, przyjacielu - osłabić człowieka. Tak jest - odebrać mu siły, bo nie mając ich, nie będzie mógł czynić zła. A właśnie post osłabia, głodówka pozbawia sił. Taka jest nasza amharska filozofia i o tym pouczają nasi ojcowie. A wszystko to sprawdzone jest w doświadczeniu. Człowiek głodzony przez całe życie nigdy nie będzie się buntować. Na północy nie było żadnego buntu. Nikt tam nie podniósł ani głosu, ani ręki. Ale niechże tylko podwładny zacznie jeść do syta, a potem zechcesz odebrać mu misę, zaraz powstanie do buntu. Ta jest pożyteczność w głodowaniu, że głodnemu tylko chleb na myśli, cały jest zaprzątnięty myśleniem o strawie, resztki sił na to wytraca, a już mu nie staje ani głowy, ani woli, żeby szukać rozkoszy w pokusie nieposłuszeństwa. Zważ tylko, kto zniszczył nam cesarstwo, kto je zburzył? Ani ci, którzy mieli dużo, ani ci, którzy nie mieli nic, a jedynie ci, którzy mieli trochę. Tak, tak, trzeba zawsze wystrzegać się tych, którzy mają trochę, bo to najgorsza, najbardziej żądna siła, to oni najgorliwiej prą do góry.
Z.S-K.: