Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_PolPr_GKd00069
Tytuł: Układałem puzzle
Wydawca: "Polskapresse". Oddział "Prasa Krakowska"
Źródło: Gazeta Krakowska
Kanał: #kanal_prasa_dziennik
Typ: #typ_publ
Autorzy: Monika Frenkiel,  
Data publikacji: 2005-06-10
– Dziś informacja wyprzedza książkę. Nie pisarz zabiega o przekład, nie jego agent, nie tłumacz, ale sam wydawca - mówi Andrzej Sapkowski. Polski „numer 1” w literaturze fantasy
?Zakończył Pan pisanie przygód wiedźmina Geralta, postaci, od której zaczęła się Pańska kariera. Jaka była reakcja czytelników? – W większości przypadków niechętna. Najczęstszym rodzajem reakcji było: „Nie przyjmujemy do wiadomości, chcemy więcej”. Niektórzy wyrażali zdziwienie, że ktoś może być aż tak niemądry, by zabić kurę znoszącą złote jajka, czyli wypuścić z rąk korbę maszyny wytwarzającej pieniądze. Mała grupka ludzi cieszyła się złośliwie, twierdząc, że już więcej po prostu nie potrafię wymyślić. Generalnie zaś obrażono się na mnie, na bezczelnego i wrednego typa, który przez złośliwość pozbawia ludzi rozrywki. Prostych argumentów nie przyjmował nikt, więc przestałem argumentować. ? A jakie były przyczyny skończenia przygód wiedźmina? To, że każda historia musi mieć swój koniec? – Jeżeli ktoś opowiada dowcip o babie, która przyszła do lekarza, musi trzymać się kanonu. Lekarz pyta babę: „Co pani jest? A baba na to: krawcowa”. Kanon określa, że w tym miejscu dowcip się kończy. Padła puenta, koniec, należy zacząć się śmiać. Moglibyśmy jeszcze mówić: a jaka krawcowa? Męska czy damska? Ona odpowie – w zasadzie damska, ale jakby co, spodnie panu doktorowi też uszyję. A doktor na to... Historia się przedłuża. Dowcip staje się coraz mniej śmieszny. Z konstrukcją intrygi jest tak jak z układaniem klocków lego albo jigsaw puzzle. Układamy według planu, według obrazka na pudełku. Gdy ułożony zostaje ostatni element, następuje koniec. Finał, puenta. Ale tego nie akceptują dziś ludzie, dla których wszelka rozrywka musi być interaktywna. Tego nauczyły – młodzież zwłaszcza – gry komputerowe: po dotarciu do końca naciska się start i Lara Croft zaczyna kolejną przygodę, historia toczy się znowu. Bez końca. ? Po zakończeniu cyklu o wiedźminie zaczął Pan pisanie trylogii opartej na historii Śląska. Skąd pomysł sięgnięcia do historii i dlaczego akurat Śląsk? To nie są tereny popularne wśród polskich pisarzy. – Polscy pisarze może wyczuwają, że w historii Śląska nie należy za głęboko grzebać, bo może się okazać, że nasze „ziemie odzyskane” nie są bynajmniej odzyskane, lecz darowane nam przez Stalina, Churchilla i Roosevelta w ramach podziału łupów i kreowania wygodnych układów geopolitycznych. Nie było wszelako moją intencją odbrązowianie historii. Po „Wiedźminach” groziła mi rutyna, konieczna była zmiana poetyki, fantasy historyczna wyglądała na dobrą ku temu drogę. A okres wojen husyckich na ciekawe tło dla intrygi. ? Długo się Pan przygotowywał do napisania „Narrenturmu”? Czy historia wypływa z Pana wcześniejszych zainteresowań? – Zbierałem materiały dwa lata, dość skrupulatnie i dokładnie. I choć zgłębiałem w końcu króciuteńki okres historii – i tylko na tyle, na ile było mi to potrzebne do fabuły – mogę się pochwalić, że gruntownie. Na tyle, by dziś, przeglądając Annales... Długosza, móc uśmiechnąć się nad przypisami. Gdy profesor–historyk, natknąwszy się u Długosza na nazwisko czeskiego husyty, komentuje w przypisach: „Postać nieznana”, ja w myśli dodaję: no proszę, a mnie znana. Że pyszałkowato? Ale za to prawdziwie. ? Coraz częściej pada pytanie, kiedy pojawi się trzecia część przygód Reynevana. – Równo w dwa miesiące po zakończeniu przeze mnie pisania. Tyle trwa praca redakcyjno–korektorska nad gotowym tekstem i negocjacje z podejmującym ostateczną decyzję redaktorem. Negocjacje nie należą ani do łatwych, ani do spokojnych, któryś z nas wyląduje w szpitalu, bez żadnych wątpliwości. Zawsze tak jest. ? Czy to znaczy, że jeszcze Pan nie napisał „Lux perpetua”? Może mógłby Pan podać przybliżoną datę ukończenia książki… – Wciąż piszę. A przybliżony czas to ja mogę podać, ale gotowania ziemniaków. 25 minut. ? Czy planuje Pan już następną książkę? – Nie myślałem jeszcze o tym i samego mnie to dziwi. Przyzwyczaiłem się do planowania długofalowego. Obecną trylogię miałem zaplanowaną na długo przed skończeniem pięcioksiągu o wiedźminie. Teraz do skończenia powieści został mi jeden tom, a ja idei nie mam. A może…W końcu do emerytury niedaleko. Być może zadowolę się 900 złotymi na miesiąc i zakończę pisanie? ? Spotkałam się ze zdaniem, wygłaszanym przez rozmaitych znawców i profesorów, że literatura popularna, fantastyka to nie jest literatura wartościowa. Co Pan na to? – To napuszone wymysły akademików. Oczywiście istnieje literatura dobra i istnieje podła, niezależnie od tego, czy jest to literatura popularna czy tzw. wysoka, ani temat o tym nie przesądza, ani genre, jak mi się zdaje. Pytanie brzmi: co według profesorów decyduje o wysokości lotów literatury? I dlaczego niby poczytność i popularność mają się od razu kłócić z literacką wartością? Dlaczego wysoki nakład i wysoka sprzedaż mają książkę z punktu i ipso facto degradować? Czy piszemy dla siebie i nielicznych wybranych, dostrzeganych z wysokości wież z kości słoniowej, czy dla czytelnika? Czy ja, Chmielewska albo Musierowicz mamy się wstydzić, że nas czytają? Czytają, a to znaczy, że jakichś wartości się tam jednak doszukują. ? Nazywa się Pana twórcą polskiego postmodernizmu… – To tak głupie, że nawet śmiać się nie chce. Uważam to słowo za rodzaj wytrychu. Krytycy operują kluczami. Gdy przyjdzie im napisać coś o „literaturze wysokiej”, to znaczy najczęściej o „dziele”, którego ni przeczytać, ni zrozumieć nie sposób, a nazwać trzeba, recenzenci używają słowa–wytrychu. Jest to, piszą, „rzecz o samotności i przemijaniu”. Gdy mają do czynienia z fantastyką, która rzadko traktuje „o samotności i przemijaniu”, nie nazwą jednak autora fantastą, by go nie hańbić. Nazwą go postmodernistą. ? Jest Pan pierwszym autorem fantastyki zauważonym na szerszym forum. Świadczy o tym Paszport Polityki… – Nie pierwszym, to raz. Dwa, istnieją zjawiska, także w literaturze, których po prostu nie da się ignorować, choćby nie wiem jak bardzo by się chciało. Fantastyka czy nie, istnieje syndromem Lema, Nurowskiej, Chmielewskiej. Zjawiska nie da się już nie zauważać. Lema cały świat wydaje, Chmielewska bije absolutne rekordy popularności w Rosji. Z literaturą popularną dziś jest tak jak z kinem w czasach starego reżymu. Śledziliśmy wtedy pilnie recenzje. I chodziliśmy na filmy, na których krytycy wieszali psy: na westerny, kryminały, przygodówki, komedie. Filmów, nad którymi krytycy piali z zachwytu, unikaliśmy jak ognia, bo były to kretyńskie nudy na pudy , najczęściej czeskie. Do tej pory zresztą, gdy widzimy coś bezsensownego, czego zrozumieć nie sposób, mówimy o tym „czeski film”. ? Andrzej Sapkowski dziś to nie tylko pisarz. To także pewna marka. Mam na myśli serię „Andrzej Sapkowski poleca”. – To pomysł mój i wydawnictwa „Mag”, zajmującego się fantasy. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że jakkolwiek nie można sobie odpuścić nowinek, to trzeba sięgnąć do czasów dawniejszych, które nam umknęły. Za starego reżymu w Polsce fantasy nie wydawało się, były kłopoty z przydziałami papieru. Gdy nastała gospodarka rynkowa, nastąpił boom. Okazało się bowiem, że na tym się zarabia. Ale ze zrozumiałych przyczyn rzucono się głównie na nowości. To spowodowało, że niemal zupełnie uciekła nam fantasy ze swych lat złotych, 60. i 70. Wespół z „Magiem” doszliśmy do wniosku, że można by znaleźć na ten stan remedium. Że warto jednak wrócić do przeszłości, dla klasyka albo kogoś, kto na to miano zasługuje. „Mag” poprosił mnie, żebym wybrał ciekawe rzeczy, które miałem kiedyś okazję przeczytać, jako że czytywałem fantasy w oryginale. Przykładam się do tego zadania jak mogę – rekomenduję, piszę przedmowy. ? Czy ma Pan jakieś ulubione swoje tłumaczenie, kraj, język? – Jestem jak ojciec Wirgiliusz, co to wszystkie swoje dzieci kocha, wszystkie sto dwadzieścia troje. Z wydawaniem za granicą sprawa jest skomplikowana. Są to bardzo trudne i ryzykowne decyzje wydawcy, czy zainwestować w pewniaka – Anglosasa o znanym nazwisku, czy w mało znanego Polaka. Sytuacja nie dotyczy Czechów i Rosjan – tam polska fantastyka ma bardzo wysokie noty, za dawną sprawą Lema, Zajdla i innych. W przypadku pisarzy fantastów nieocenioną rolę spełnia międzynarodowy fandom, czyli zintegrowane zbiorowisko ludzi czytających i lubiących fantastykę. Dzięki fandomowi pisarze–fantaści praktycznie obywają się za granicą bez promocji i reklamy, jeśli ktoś jest dobry, wieści w fandomie rozchodzą się szybko. Żyjemy wszak w globalnej wiosce Mc Luhana, mamy internet. A jeśli o kimś wie fandom, to wiedzą i wydawcy. Bo wydawcy zajmujący się fantastyką wywodzą się z tego środowiska. Są to albo dawni członkowie fandomu, albo ludzie jakoś z fandomem związani. W Polsce mamy takie przykłady – wspominany Mag, Zysk, Prószyński i Ska, Runa Anny Brzezińskiej, Solaris Sedeńki. Za granicą jest identycznie. Do tych ludzi docierają sygnały z fandomów. Już wiedzą – nie znam, nie czytałem, ale kogoś tam nagrodzili na konwencie, ktoś zbiera dobre recenzje, o kimś się mówi – więc trzeba się zainteresować. Przeczytać. I wydać. Informacja wyprzedza książkę. Nie pisarz zabiega o przekład, nie jego agent, nie tłumacz. Zabiega sam wydawca, za sprawą globalnej fantastycznej wioski. rozmawiała monika frenkiel fot. ludwik kostuś rys. Tomasz Piorunowski, ilustracja do tomu „Chrzest ognia", wyd. SuperNowa opinie x Mirosław Kowalski redaktor naczelny wydawnictwa „Nowa” Sprzedaliśmy ponad milion egzemplarzy książek Andrzeja Sapkowskiego. Być może autor nie dorównuje popularnością Chmielewskiej, ale jeżeli chodzi o fantastykę jest absolutnym numerem jeden. Sam lubię fantasy, a poza tym czytanie Sapkowskiego to czysta przyjemność. To autor niezwykle oczytany, ma w głowie cały kanon literatury polskiej i światowej. Przypomina mi Henryka Sienkiewicza – jego opowieści są równie barwne i równie rozległe. Z każdej strony przebija gigantyczna erudycja. Andrzej niezwykle poważnie podchodzi do pisania. Może mniej jest to widoczne w cyklu o wiedźminie, bardziej w „Narrenturm”. Dla czytelnika ten nowy cykl był dużym zaskoczeniem. Sapkowski sięgnął po powieść historyczną, ale mamy już autorów fantastyki, którzy piszą takie rzeczy. Mnie to cieszy, bo zawsze lubiłem powieści historyczne. A poza tym Andrzej ma tak wyrobione nazwisko, że nawet gdyby napisał „Ulissesa” to ludzie by to kupili. x Maciej Parowski pisarz, krytyk Nie lubiłem fantasy, ale wielkie osobowości zmieniają ludzkie nastawienie w każdej dziedzinie sztuki. Na Tolkiena byłem za stary, Kresem się nie interesowałem. Natomiast to co zrobił Andrzej Sapkowski zmusiło mnie do zainteresowania tą dziedziną literatury. Sapkowski zrobił z fantasy to, co Chandler z kryminału – pełnowartościową, ciekawą literaturę. (fren)