- Och! Zamknij się już!
Na końcu korytarza, za zasłoną ze spłowiałych pasków celuloidu był sklep, nieczynny o tej porze. W żółtym świetle kinkietu M. mogła się przyjrzeć rzeźnikowi i człowiekowi, który ją tu przyprowadził. Młodszy - najwyraźniej czeladnik - był potężnie zbudowanym mężczyzną koło dwudziestki, z krótko ogoloną,
beczkowatą
głową na byczym karku. Z grubsza ciosanej twarzy nie dodawały uroku blond rzęsy na rozlanych powiekach, ani trądzik. Tym mniej - potężny czerwony wrzód na lewym policzku. Na kraciastą koszulę narzucony miał długi do ziemi, biały fartuch upstrzony rdzawymi plamami.
Starszy facet - chyba właściciel przybytku - był nieco niższy, obdarzony pękatym brzuszkiem i miał chyba około sześćdziesiątki. Twarde oczy biznesmena, zawodowy uśmiech na wąskich wargach i mimowolny tik zacierania dłoni w istocie niewiele mówiły o jego charakterze. To tylko objaw półświadomej mimikry profesjonała, który w szarej strefie zęby zjadł. Nie przypominał dobrej wróżki i z całą pewnością nią nie był.
|