Mrok zapewne sprawiał, że głos spikera donośniej teraz rozbrzmiewał niż za dnia. Niewidzialne głośniki wynosiły ponad Aleję i ponad falujący tłum te same słowa, równo skandowane nienaturalnie wyolbrzymionym głosem. Samotnie w górze wołających nikt teraz nie słuchał. Zwycięstwo, na które przez sześć długich lat czekano, należało już do dnia wczorajszego.
Całe popołudnie Alek spędził nad Śreniawą. Kąpał się i próbował
flirtować
z jakimiś przygodnymi i nietutejszymi dziewczętami. Potem, gdy się już miało ku zachodowi, a czasu wolnego miał przed sobą dosyć, poszedł do kina "Bałtyk" na sowiecki film z partyzantki. Jeszcze potem, w małej kawiarence niedaleko rynku, najadł się włoskich lodów. I nawet się nie obejrzał, gdy stało się późno.
Teraz bardzo się śpieszył. Zgrzany, bez czapki, w marynarce narzuconej na ramiona, szedł trzeciomajowym deptakiem tak prędko, że wyminąwszy w pewnym momencie grupkę kilku chłopców i dziewcząt omal nie wpadł wprost na Andrzeja. Dojrzał wysoką sylwetkę brata w ostatniej chwili, o parę kroków, i chociaż przez sekundę znieruchomiał, całkiem się straciwszy, zdążył przecież uskoczyć w bok, ku ławkom. W półmroku potknął się o czyjeś nogi w długich butach.
|