Dane tekstu dla wyniku: 63
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000179
Tytuł:
Wydawca: W.A.B.
Źródło: Śmieszni kochankowie
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Mariusz Cieślik,  
Data publikacji: 2004
elek. Ani jednego zbędnego listka, rabatki obsadzone, trawka równiuteńka. Chlebuś masełko serek mleczko zapałeczki papieroski i sól - poczuł się jak facet, którego spotkał kiedyś rano w spożywczym. Tym swoim śniadankiem pragnął zapewne oswoić nieprzychylność bytu. Zdrobnić go do byciku. Tyle że na końcu zawsze jest sól albo pieprz, albo jeszcze gorzej. Koniec, początek, nie da się traktować tego poważnie. Historie z początkiem i końcem już się skończyły i pozostały nam tylko fotografie w sepii.
Przeskoczył przez barierkę, wszędzie były barierki, cały plac otoczony barierkami i ozdobiony flagami, ale nie jak zwykle biało-czerwonymi, tylko żółtymi. Na placu, kilkadziesiąt metrów od hotelu uważanego kiedyś za symbol luksusu, gdzie w dawnych czasach były najdroższe dziwki, z których usług korzystał kiedyś podobno światowy wróg publiczny numer jeden, nazywany Szakalem; no więc na tym samym placu wznosiło się coś jakby honorowa trybuna, tyle że z kilkumetrowym krzyżem. No tak, przecież na zmianę z defiladami odbywają się tu msze. Dopiero wtedy zauważył, że po obrzeżach kręcą się ludzie ubrani w pomarańczowe kubraczki i żółte czapeczki. Porządkowi. Energicznie rozwijali kilkudziesięciometrowe wstęgi. Gdyby przyjrzał się uważnie, dostrzegłby gdzieniegdzie policyjne mundury i garnitury ochroniarzy. Więc przyjrzał się uważnie i wydało mu się, że przez moment dojrzał wśród nich znajomą postać. Ale nie tę, której szukał. Nagle wszystko nabrało gwałtownego przyspieszenia, jak w slapstickowej komedii. Był już prawie na środku placu, kiedy usłyszał, a może bardziej wyczuł za plecami biegnących ludzi. Obejrzał się. W jego kierunku zmierzało kilka garniturów. Kiedy obrócił się w stronę hotelu, zobaczył następnych, w gajerach i ciemnych okularach, zbliżających się z niezwykłą prędkością. Teraz już był pewien, że pomiędzy nimi widzi znajomą twarz zapitego brudasa z knajpy. Zaczął biec. Przybrudzony ledwie dotrzymywał tamtym kroku, ale wciąż gestykulował, pokazując w jego stronę. Torba, cholera, wypadła. Pochylił się, żeby ją podnieść, ale nie wiedzieć jakim sposobem, kiedy ją podnosił, zamek się rozpiął. Gwałtownie schylił się jeszcze raz i poczuł coś jakby użądlenie osy. A potem już nic.
Ciemny garnitur zdjął okulary i powiedział z żalem to, co powinien powiedzieć: