Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_p_ak10300007
Tytuł: OSTLAND
Wydawca: Instytut Wydawniczy "Świadectwo"
Źródło: Akant
Kanał: #kanal_prasa_miesiecznik
Typ: #typ_lit
Autorzy: Jan Rutkiewicz,  
Data publikacji: 2007-02
owiedziane. Policjantów było dwóch. Wyższy, w kaszkiecie zsuniętym na tył głowy, z modnym czubem spiętrzonym nad czołem, w cywilnej marynarce przepasanej żołnierskim pasem z ładownicami i mniejszy, chuderlawy, w zdobycznej furażerce bez godła i w polskiej wojskowej kurtce z doszytymi cywilnymi guzikami. Próbowali nadać swym chłopskim, swojskim twarzom ponury służbowy wyraz. Nie okazali żadnych bumag, nie mieli nawet, jak inni, białych opasek z gapiastą pieczęcią. Mieli broń, a więc mieli rację.
Oknem, zza ich pleców wpadały do kuchni promienie słońca rozmigotane drżeniem liści na wpół wymarzłego sadu rozciągającego się za domem. Było letnie popołudnie i słońce powoli schodziło ku dachom stajen, nadając niebu przedwieczorny, różowawy poblask. Słoneczne zajączki migały na ścianie, odbijały się w tkwiącej na parapecie szklanej, pękatej muchołapce, igrały po gładkiej stali stojącej pod ścianą broni. Oparty o drzwi jadalni nie odrywałem oczu od karabinów. Nie śmiałem ich dotknąć, ale wabiły mnie swą tajemniczą mocą zaklętą w smukłości lufy, obłości zamka, wygięciu kolby... Przez trzy ostatnie lata nauczyłem się bezwzględnie rozróżniać broń, każda wojenna zmiana losu, każde kolejne “wyzwalanie” materializowało się w kształcie broni. Lśniący grzebień bagnetów na nowiutkich karabinach w ostatniej przedwojennej, wileńskiej defiladzie, potem najeżone złowrogimi sztykami buro-zielone kolumny końca września, tęponose Enfieldy litewskich policjantów, znów długie Mosiny z graniastymi sztykami i wreszcie groźne w swej elegancji Mausery. Tak, to umiałem na pamięć... Ten pierwszy z brzegu, przy drzwiach, krótki i przysadzisty, to kawaleryjski Mosin, ale ten obłok? Nie widziałem dotąd takiej broni – długa lufa pokryta dziurkowaną blachą, sterczący u dołu pudełkowaty , krótki magazynek, niezwyczajny kształt kolby, zamka i muszki... Tak, to niewątpliwie automat, zdobyczna sowiecka samozariadka, znana mi tylko z opowieści rówieśników, którzy ją już widzieli, dotykali, nawet mieli w ręku. Wabiła swym niezwykłym wyglądem i tajemniczą nazwą “awtomat”... Szyjka kolby opleciona była postronkiem, ciasno, ciasno, jeden zwój przy drugim. Tak przywracano użyteczność broni łamanej na drogach odwrotu Niepobiedimoj”: trzask kolby łamanej o przydrożne drzewo czy o gąsienicę rozkraczonego na poboczu drogi “Stalińca” i ruki wwierch...
Poczułem naraz na sobie czyjeś spojrzenie – oderwałem zafascynowany wzrok od karabinów. Fila i policaje patrzyli na mnie w milczeniu. Zreflektowałem się natychmiast: Boże, ja się tu gapię w najlepsze, a tymczasem oni... Wreszcie ten wyższy, z czubem, dosiorbnął ze szklanki, otarł usta wierzchem dłoni i wyciągając z kieszeni woreczek z machorką, warknął w moją stronę: