Dane tekstu dla wyniku: 5
Identyfikator tekstu: PWN_0302000000006
Tytuł:
Wydawca: Czytelnik
Źródło: Niebo w płomieniach
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit_proza
Autorzy: Jan Parandowski,  
Data publikacji: 1936
nazwisko. Szeremeta wołał nań rozdzierającym głosem. - Mój Boże, myślałem już, żeś się gdzieś zawieruszył! Zaraz twoja kolej - krzyczał nad uchem Teofila, pośród zgiełku, który opanował korytarz. Była dziesięciominutowa przerwa. Orkiestra, soliści, ich znajomi, krewni, chłopcy z różnych klas - wszystko to wyroiło się nagle . Szeremeta stojąc na schodach zagradzał drogę do garderoby i odpędzał natrętów. - Czekaj za kulisami! - wrzasnął do Teofila.
Chłopiec ostrożnie wsunął się przez wąskie, niskie drzwi. Panował tu półmrok,
w którym rozróżniało się deski dziwnie ze sobą pokrzyżowane, części dekoracji,
krzesła bez nóg, rozmaite sprzęty pozrzucane na kupę. Pachniało jak na strychu:
sosnowym drzewem, kurzem, pajęczyną. Podnosząc wysoko nogi, aby o coś nie zawadzić,
Teofil zbliżył się powoli do szczeliny, przez którą padło ostrzejsze światło.
Były to drzwi z cienkiej dykty, prowadzące na scenę. Na scenie u góry paliły
się dwie mocne lampy i podnosiły przepych dekoracji, stanowiącej tło dla wieczoru
ku czci trzech wieszczów. Olbrzymie malowidło powtarzało w mizernej kopii kurtynę
Teatru Miejskiego. Pod wiosennym niebem rozciągał się "widok ogólny" Lwowa,
skrócony jednak o katedrę Św. Jana, czy to że zabrakło dla niej . miejsca, czy
też uznano, że arcydzieło generała de Witta może wywierać wrażenie niepolityczne.
Nad obrazem wisiała czerwona tarcza z orłem białym.
- Na bok!
Teofil odskoczył jak oparzony. To woźny "Sokoła" wnosił na scenę mały, okrągły
stolik - dla niego. Ze wszystkich stron rozległy się dzwonki, jednocześnie Szeremeta
wbiegł za kulisy.
- Zaraz zaczynasz - ogarnął go zdyszanym szeptem. Stój tutaj, a kiedy podniosą
kurtynę, wyjdziesz.
Teofil wyjął rękawiczki i rozwinął je z bibułki. Dłonie miał spotniałe; wytarł je chustką. Cztery palce prawej ręki weszły w rękawiczkę dość gładko, ale na piąty jakby zabrakło miejsca, na próżno rozciągał delikatną jedwabistą skórę aż do granic jej wytrzymałości. Pozostawił ją na razie, z myślą, że się "uleży", i zajął się lewą ręką. Lecz już ciężka pomarańczowa draperia rozsunęła się z gwałtownym poświstem . Zdarł z palców nie dociągnięte rękawiczki i c