Przełknął ślinę na widok tylu wspaniałości. Pryzma buraków w jednym, beczka z kiszoną kapustą w drugim kącie. Na półkach worki z mąką, kaszą, pachnące łańcuchy suszonych grzybów. W koszach jabłka i gruszki, w skopkach mleko i ser. Jakże dawno nie widział tylu specjałów!
Sięgnął po garnuszek z piwem, przełknął trzy, cztery łyki, tak, by zwilżyć gardło. Ocierając ręką usta, odstawił garniec, chwycił chleb, z półki zdjął miskę z serem. Przykucnął, postawił naczynie obok siebie i odrywając od bochna wielkie kawały chleba,
maczał
go w piwie i w serze. Wreszcie mógł się najeść.
Wpychałby w siebie chleb do rana. Pamiętał jednak, że przed świtem znów musi ukryć się w lesie. Wstał, odstawił naczynie na miejsce i rozejrzał za jakimś workiem. Nie znalazł pustego, wysypał więc z jednego orzechy i zaczął ładować chleb, brukiew i suszone ryby.
|