Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_k12451
Tytuł:
Wydawca: Wydawnictwo Sic!
Źródło: Kinderszenen
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_fakt
Autorzy: Jarosław Marek Rymkiewicz,  
Data publikacji: 2008
KURTYNA NA KRAKOWSKIM PRZEDMIEŚCIU - POWSTANIE JAKO PRZEDMIOT ESTETYCZNY
Odkąd dowiedziałem się o kurtynie na Krakowskim Przedmieściu (a dowiedziałem się niedawno, w trakcie pisania tej książki, jakieś dwa albo trzy miesiące temu), nie daje mi ona spokoju. Można powiedzieć, że kurtyna (już wówczas, kiedy ją rozwieszono) miała znaczenie trojakie - najważniejsze z nich to było znaczenie militarne, które w sposób naturalny stało się z czasem, kiedy kurtyna zniknęła, znaczeniem historycznym, i takim też pozostaje obecnie. Z tym znaczeniem militarnym raczej bym zresztą nie przesadzał, bowiem wygląda na to, że nie było ono takie wielkie. Może nawet było całkiem niewielkie i dlatego o kurtynie tak mało mówiono, a w konsekwencji - tak mało wiadomo. Dwa pozostałe znaczenia - znaczenie symboliczne oraz znaczenie estetyczne - wówczas, kiedy kurtynę powieszono, w ogóle nie były brane pod uwagę, można nawet powiedzieć, że nie istniały, przynajmniej nie istniały widzialnie, bowiem do takich rzeczy, do myślenia o nich nikt wtedy nie miał głowy, nie było na to ani czasu, ani ochoty. Piękno Powstania Warszawskiego (oraz jego piękno symboliczne) - to są rzeczy, które zaczęły wychodzić na jaw po wielu latach, kiedy tamte wydarzenia historyczne oddaliły się od nas na tyle, że można już było, pod ich powierzchnią, dostrzec ich istotę - ten element długiego trwania, który wolno nazwać elementem wiecznym. Z wielkimi wydarzeniami historycznymi zawsze tak się właśnie dzieje, że swoją treść istotną, początkowo słabo widoczną (lub w ogóle niewidoczną), ukazują nam one dopiero po wielu latach. Ktoś może tu oczywiście powiedzieć, że mówiąc o symbolicznej treści bitwy pod Verdun, popełniamy brzydki grzech zaniechania czy zapomnienia - nie chcemy pamiętać, jak się umiera w oparach gazu bojowego, jak mieszanka chloru z fosge- nem rozdziera płuca, jaka to była okropna, nawet wstrętna śmierć, jakie cierpienia musiały być z tym związane. Odpowiedź jest tutaj taka. Po pierwsze, ujawnienie treści symbolicznej nie musi koniecznie oznaczać zapomnienia o konkretnych, szczegółowych wyglądach wydarzenia historycznego, o tym, co się kłębiło w trzewiach historii, o tych wszystkich okropnościach, które się ujawniały, kiedy wydarzenie się wydarzało. Po drugie zaś, po prostu nie ma na to rady - jeśli w historii wydarza się coś naprawdę ważnego, to jest pewne, że wcześniej czy później albo sami usymbolizujemy to w naszych głowach, albo samo to się w nich, na swój sposób, usymbolizuje - to znaczy ujawni, tak czy inaczej, swoją istotną wartość, swoje głębokie, ukryte (wymagające pracy, żeby do niego dotrzeć) znaczenie. Wszystkie wielkie wydarzenia, które miały miejsce w naszej historii ojczystej, z czasem uzyskały dla nas wartość symboliczną - i jest w dodatku jeszcze tak, że to właśnie rozpoznanie oraz przyjęcie tej wartości symbolicznej, uznanie, że to jest jakaś wartość, łączy nas w pewną całość, czyli robi z nas Polaków. Jesteśmy Polakami, ponieważ mniej więcej tak samo oceniamy i tak samo przeżywamy Batorego pod Pskowem, rzeź Humańską, bitwę pod Maciejowicami, rzeź Pragi, atak na Belweder, Olszynkę Grochowską, wymarsz Pierwszej Kadrowej i Bitwę Warszawską 1920 roku. Szczegóły rzezi Humańskiej (okropne) są teraz mało komu znane, co nie zmienia faktu, że to wydarzenie ma nadal wartość symboliczną - jeśli chodzi o życie polskie na Kresach. Możemy więc mniej lub więcej wiedzieć o tych wydarzeniach, mniej lub bardziej pasjonować się ich szczegółową treścią, mniej lub bardziej ją przeżywać, mniej lub bardziej współczuć z tymi, co brali w nich udział, lepiej lub gorzej rozumieć ich intencje - ale dopiero głębokie znaczenie tych wydarzeń (jeśli potrafimy je odczytać) mówi nam, że jesteśmy Polakami. Ale mieliśmy mówić o kurtynie. O jej wyglądzie wiem bardzo mało i wydaje mi się wysoce prawdopodobne, że więcej (ponad to co wiem) dowiedzieć się o niej obecnie nie można. Nie jest jednak wykluczone, że została ona gdzieś przez kogoś dokładnie opisana. Istnieją dziesiątki, nawet setki powstańczych relacji, wiele z nich zostało opublikowanych, wiele innych leży w różnych archiwach, państwowych i prywatnych - bardzo więc być może, że ktoś tę kurtynę, która wisiała co najmniej przez kilka lub kilkanaście dni, zapamiętał (co nie było trudne) i opisał. Jeśli zaś taka relacja, w której kurtyna została opisana, gdzieś się znajduje, to oczywiście zostanie ona kiedyś odnaleziona i opublikowana, i wtedy dowiemy się wielu ciekawych szczegółów. Na przykład dotyczących wysokości kurtyny, która nie jest mi znana - czy ci, którzy się za nią poruszali, musieli się schylać, czy mogli, lekceważąc ewentualny ostrzał, iść wyprostowani? Inna ewentualność jest zaś taka - że kurtynę zapamiętano, ale potem, kiedy ją zdjęto, została zapomniana i nikt jej nie opisał. Jest jeszcze trzecia ewentualność - że kurtyna nie została opisana, ale ktoś, kto ją pamięta, przeczyta ten mój wojenny kawałek, który właśnie piszę, i zechce odtworzyć (bardzo proszę, żeby ten opis był możliwie dokładny) wygląd kurtyny. Ten ktoś, kto może pamięta kurtynę, jest teraz dobrze po osiemdziesiątce, pewnie nawet dochodzi do dziewięćdziesiątki. Jeśli chodzi o pierwszą ewentualność - że w którejś z relacji powstańczych o kurtynie jest jednak mowa - to uprawdopodobniałoby ją to, że kurtynę, nawet jeśli wisiała tylko kilka dni, musiało widzieć co najmniej kilkudziesięciu, albo i kilkuset powstańców. Widziało ją też z pewnością kilkuset Niemców, bo to właśnie oni ją powiesili i oni z niej korzystali. Niemcy też mogliby zatem kurtynę opisać (i może opisali), ale od Niemców informacji w sprawie kurtyny nie oczekujemy z pewnego bardzo oczywistego powodu - choć zawieszona przez Niemców i służąca Niemcom, kurtyna wisiała u nas, a jej obecna wartość (właśnie symboliczna oraz estetyczna) jest wartością wyłącznie polską - jest to coś, co należy wyłącznie do nas. Jest też kompletnie niemożliwe, żeby Niemcy zrozumieli symboliczną wartość kurtyny, którą nam tu zawiesili. Inaczej jest z wartością ówczesną, czyli militarną, bowiem wtedy, kiedy kurtyna wisiała, była ona coś warta tylko dla Niemców, była to wyłącznie wartość niemiecka. Kilkudziesięciu lub kilkuset powstańców, którzy mogli widzieć kurtynę, można by umieścić w takim oto mniej więcej porządku - będę się tu posuwał od południa ku północy, a potem, trochę koliście, w kierunku wschodnim. Kurtyna nie mogła być widoczna, to jest wykluczone, z barykady, która zamykała Podwale od strony placu Zamkowego. Czy mogła być widoczna od strony Miodowej? To wydaje mi się prawdopodobne. Na Miodowej, w pobliżu Krakowskiego Przedmieścia, były w pierwszych dniach sierpnia dwie barykady. Jedna zamykała Miodową, właśnie od strony Krakowskiego, mniej więcej na tej wysokości, na której teraz, pod Miodową, znajduje się wylot czy raczej wlot Trasy W-Z, druga zaś, ustawiona w stosunku do Miodowej trochę poprzecznie, zamykała ten mały odcinek Senatorskiej, który znajduje się między Miodową a Podwalem. Z pierwszej barykady, tej nad Trasą W-Z, kurtyna nie musiała, ale mogła być widoczna. Nie bardzo zdaję sobie sprawę z ówczesnej wysokości domów na Miodowej - z kościoła Kapucynów (gdyby weszło się na jego wieżę) chyba można było kurtynę zobaczyć. Była ona natomiast z całą pewnością widoczna z najwyższych pięter domów, między którymi ulokowana była barykada zamykająca Podwale, a także z wyższych pięter domu, który oddzielał ulicę Ślepą od placu Zamkowego. Czy wiecie, gdzie była ulica Ślepa? Biegła ona mniej więcej równolegle do Podwala, mniej więcej tam, gdzie teraz biegnie fosa oddzielająca Podwale od staromiejskich murów. Ślepa, właśnie dlatego, że była ślepa, zaczynała się nieopodal Kapitulnej, na jej wysokości, ale nie dochodziła do placu Zamkowego i kończyła się ślepo tuż przed nim, właśnie tym wielkim domem, podobno sześciopiętrowym, którego frontowe okna (jak sobie to wyobrażam, ale w tym miejscu mogę się mylić) były umieszczone niemal vis-a-vis okien Zamku. Ślepa była więc nie tyle ulicą, ile rodzajem zaułka. Część okien tego zamykającego ją domu była zaś zwrócona w kierunku Krakowskiego Przedmieścia. I z tych okien patrzących na Krakowskie, i z tych, z których było widać Zamek, kurtyna musiała być doskonale widoczna. Mam tu na myśli okna na najwyższym piętrze lub na najwyższych piętrach. Jest też więc już oczywiste, że kurtynę widzieli obrońcy powstańczych barykad na Piwnej i na Świętojańskiej, a także ci powstańcy, którzy mieli swoje stanowiska ogniowe w oknach domów tworzących północną pierzeję placu Zamkowego. Po kilku dniach ostrzału z czołgów i samochodów pancernych, które atakowały od strony Krakowskiego Przedmieścia i od strony Nowego Zjazdu, prawdopodobnie nie były to już okna - raczej dziury w ruinach. Niemcy zdobyli południowo-wschodnią część Zamku po kilku atakach, które miały miejsce między 9 a 11 sierpnia, ale wciąż jeszcze (przynajmniej przez jeden dzień, może nawet przez dwa lub trzy dni) w Zamku, w jego skrzydle zachodnim, byli lub bywali także powstańcy. Również więc i oni, jeśli mogli wychylić się z zamkowych okien (tego nie wiem), musieli widzieć niemiecką kurtynę. Teraz już i my widzimy, teraz już widzicie (jako tako), co to była za kurtyna i gdzie ją zawieszono. Niemcy przeciągnęli stalową linę (może dwie liny?) między Bernardynami (kościołem świętej Anny) a znajdującym się po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia domem, który nazywano (i nazywa się nadal) kamienicą Röslerów lub kamienicą Hurtiga. Była to stara, potężna kamienica, zbudowana dla firmy Rösleramp;Hurtig w roku 1785 i trochę przebudowana w roku 1888, kiedy przebijano Miodową do Krakowskiego. Tworzyła ona narożnik Miodowej i Krakowskiego - północny, czyli ten bliższy kolumnie Zygmunta. W roku 1939 kamienica częściowo spłonęła i dwa z jej trzech pięter rozebrano - stała się więc kamienicą jednopiętrową. W tym miejscu zaczynają się moje wątpliwości, to znaczy pojawiają się takie rzeczy, o których niemal nic albo kompletnie nic nie wiem i które wobec tego próbuje dopowiedzieć moja wyobraźnia. Żeby przeciągnąć taką ciężką linę, na której miała zawisnąć kurtyna, przesłaniająca całe Krakowskie Przedmieście (bardzo w tym miejscu szerokie - między narożnikiem Miodowej a świętą Anną jest to właściwie nie tyle Krakowskie Przedmieście, ile dawny plac Bernardyński), Niemcy musieli wbić w mury jakieś ogromne i mocne haki. Ale jak one wyglądały? I gdzie je wbito? Jeśli chodzi o kamienicę Rösleraamp;Hurtiga, to prawdopodobnie gdzieś (jeśli wyższych pięter nie było) na wysokości pierwszego piętra. Były tam, właśnie na pierwszym piętrze, dwa balkony i wbijając haki Niemcy mogli stać na balkonie, na jakimś odłupanym kawałku balkonu. Mogło być i tak, że po stronie Miodowej lina lub liny umocowane były nie za pomocą jakichś haków, lecz przywiązano je do balustrady któregoś z balkonów - jeśli w ogóle były tam jeszcze jakieś balustrady, choćby ich resztki; jeśli balustrady nie zostały rozbite i zrzucone przez ostrzał artyleryjski. Fronton kamienicy Rösleraamp;Hurtiga, od strony Krakowskiego Przedmieścia, był tak podzielony, że pierwszy balkon, bliższy Miodowej, znajdował się (jeśli będziemy liczyć od Miodowej) w trzecim rzędzie okien, drugi zaś, znacznie dalszy, dopiero w ósmym rzędzie okien. Na każdym piętrze było od frontu dziesięć okien. Cały ten mały kwartał domów między Miodową, Senatorską, placem Zamkowym i Krakowskim Przedmieściem, od kamienicy Rösleraamp;Hurtiga pod numerem 79 do kamienicy Johna pod numerem 89 (również częściowo spalonej w roku 1939), na przełomie pierwszej i drugiej dekady sierpnia nieźle już zrujnowany, został, jak uważają historycy Powstania, opanowany przez Niemców, którzy urządzili tam swoje stanowiska strzeleckie, 11 sierpnia. A po drugiej stronie? Tam hak, na którym powieszono kurtynę, musiał zostać wbity powyżej głównego wejścia do kościoła świętej Anny. Lub jeszcze wyżej, gdzieś między dwiema kolumnami po stronie północnej, w połowie ich wysokości. Wszystko to są oczywiście domysły. Tak czy inaczej, żołnierz, któremu rozkazano wbić hak, musiał wejść na drabinę i to bardzo wysoką. Wchodził, trzymając młotek w zębach (wiertarek, takich jakie my używamy, wtedy jeszcze nie znano), a kiedy znalazł się nad drzwiami kościoła, strzelec wyborowy, ukryty w ruinach kamienicy zamykającej ulicę Ślepą, zrobił mu małą dziurkę tuż nad nosem. Drabina przewraca się, Niemiec spada, młotek wylatuje mu z pyska. Jaki widok miły! Ale wszystko to - młotek, hak, esesman, jego dziurka nad nosem, jego wchodzenie po drabinie i jego spadanie - dzieje się w mojej wyobraźni, bowiem nie wiem, gdzie wbito ten hak od wschodniej strony. Już widać, że to była jakaś ogromna kurtyna, taka, jaka w Warszawie uprzednio nigdy nie wisiała. Wszyscy ci Niemcy, o których tu mówimy, byli prawdopodobnie żołnierzami ze słynnej zbójeckiej brygady dowodzonej przez SS-Obersturmbannfuhrera Oskara Dirlewangera, która atakowała plac Zamkowy od strony Krakowskiego Przedmieścia, czyli w kierunku wylotów Podwala, Piwnej i Świętojańskiej. Po wbiciu haków (mogło ich być więcej, niekoniecznie dwa) żołnierze Dirlewangera rozwiesili swoją kurtynę. Była ona wykonana z dywanów, kołder, prześcieradeł, jeszcze jakichś starych szmat. Wspaniała budowla - jeśli kurtynę można nazwać budowlą. Można by tu nawet powiedzieć - wspaniała barokowa budowla; budowla, która z pewnością zachwyciłaby wielkich artystów baroku. Mogłaby z tego powstać jakaś wspaniała weduta, jakaś fantasmagoryczna akwaforta w rodzaju tych, które niegdyś tworzył Piranesi. Veduta di Varsovia z wieku XX. Dywany, prześcieradła, kołdry, to wszystko było oczywiście, jak można się domyślać, zrabowane z pobliskich domów, z Mariensztatu, Bednarskiej i Krakowskiego, bowiem Niemcy swoich własnych dywanów nie mieli. I w tym sensie, materiałowym, była to więc nasza własna, polska kurtyna. Bardzo chciałbym ją zobaczyć - te wszystkie dywany, prześcieradła, makatki, kołyszące się na wietrze; niektóre z nich podziurawione pociskami; niektóre może się trochę paliły czy dymiły, przynajmniej od czasu do czasu - ale to wszystko, to palenie się i kołysanie, widzi teraz tylko wyobraźnia. Inaczej nie da się tego zobaczyć. Jakież to piękno dziwne, tajemnicze, fantasmagoryczne! Nadpalone, dymiące się kołdry, dywany wiszące w poprzek Krakowskiego Przedmieścia! Tylko bardzo niejasno i niepewnie da się odpowiedzieć na pytanie, kiedy kurtyna została powieszona i jak długo wisiała. Całkowicie jasny jest cel zawieszenia kurtyny - esesmani Dirlewangera mogli się za nią stosunkowo bezpiecznie przemieszczać między narożnikiem Miodowej a kościołem świętej Anny, bowiem dywany i kołdry chroniły ich przed ostrzałem od strony północnej pierzei placu Zamkowego, może także przed ostrzałem strzelców wyborowych ulokowanych na najwyższych piętrach domów na Podwalu i na Ślepej. Ponieważ walki o wylot Podwala, kamienice zamykające Ślepą od strony kolumny Zygmunta a także o wyloty Piwnej i Świętojańskiej toczyły się niemal do ostatnich dni sierpnia, kurtyna - powieszona z pewnością po 11 sierpnia, może trochę później, ale na pewno po opanowaniu przez Niemców kamienic w kwartale między Miodową, Senatorską i Krakowskim - mogła wisieć nawet przez jakieś dwa tygodnie. Ale mogła też wisieć tylko kilka dni. W grę wchodzi też i taka ewentualność, że kurtyna była rozwieszana i zdejmowana, i znów rozwieszana - w zależności od sytuacji militarnej, może także w zależności od pogody. Kiedy zanosiło się na deszcz, esesmani Dirlewangera opuszczali kurtynę, zdejmowali dziurawe, postrzelane kołdry, owijali się w nie i szli się przespać do kościoła świętej Anny. Słychać tam jeszcze, pod ławkami, ich niemieckie chrapanie. Jeśli chodzi o drogę, jaką przebył opancerzony wóz amunicyjny, a wraz z nim dwa lub trzy lub cztery towarzyszące mu Tygrysy, to istnieją w tej kwestii (o czym już mówiliśmy) dwie ewentualności. Mogło być tak, że wyjechał on (jak twierdził Adam Bortkiewicz w swoim Zarysie działań wojskowych) z Krakowskiego Przedmieścia - i w tym wypadku jechałby, jak można się domyślać, gdzieś od skweru Hoovera, od Trębackiej, od pałacu Briihla - ale mogło też być tak (jak twierdził Stanisław Podlewski w Przemarszu przez piekło), że zobaczono go po raz pierwszy, gdy zjeżdżał z mostu Kierbedzia, i w tym wypadku można by się domyślać, że wysłano go z Pragi i że przejechawszy przez most Kierbedzia, wydostał się na plac Zamkowy albo przez Nowy Zjazd albo przez Mariensztat. Mógłby też, jeśli jechał od mostu Kierbedzia, wyjechać na Krakowskie Przedmieście przez Bednarską. Droga przez Bednarską była dla pancernych pojazdów niewygodna, ale Niemcy przez pewien czas musieli z niej korzystać, bowiem powstańcy, dokąd nie zostali ostatecznie wyparci z obu skrzydeł Zamku, kontrolowali, przynajmniej w pewnym stopniu, wylot Mariensztatu oraz wylot Nowego Zjazdu na plac Zamkowy. W pierwszym wypadku, jadąc Krakowskim od skweru Hoovera, pancerna eskorta wozu amunicyjnego musiałaby rozsunąć lub roze- drzeć kurtynę z prześcieradeł i dywanów. Podobnie byłoby, gdyby wóz amunicyjny jechał pod górę przez Bednarską. Mogłaby wchodzić tu w grę jeszcze i taka (trochę mało prawdopodobna) ewentualność, że kurtyna (lub przynajmniej jej część) była rozsuwana - ukryci w kościele świętej Anny lub w ruinach kamienicy Rösleraamp;Hurtiga esesmani, pociągając za sznury lub stalowe linki, mogli odsunąć dwie lub trzy kołdry, dwa lub trzy dywany. W drugim wypadku, gdyby droga wiodła przez Nowy Zjazd, kurtyna zostałaby ominięta - może tylko trochę by się poruszyła, zakołysała, kiedy uderzyłyby w nią spaliny wylatujące z rur wydechowych. Mogłoby to być również kołysanie spowodowane uderzeniem gorącego powietrza. Wersja z rozsuwającymi się starymi, postrzelanymi kołdrami i prześcieradłami, i przejeżdżającymi między nimi Tygrysami (oraz małym wozem amunicyjnym) jest oczywiście znacznie bardziej widowiskowa. Ma też niewątpliwie większą wartość estetyczną oraz symboliczną. Dokąd nie wiemy, jak to z tą kurtyną było, kiedy ją zawieszono i jak długo wisiała, możemy zatem pozostać przy tej wersji. Nie chcę was straszyć i nawet mi nie wypada, bo ja tego nie dożyję, ale nie ma takiego narzędzia, którym można by powycinać z głowy różne okropne myśli, więc i tej myśli w żaden sposób nie da się wyciąć, a kiedy już się pojawiła, to lepiej będzie, jeśli domyśli się ją (jeśli domyślicie ją) do końca - może jeszcze przyjść taki dzień, kiedy ta kurtyna między świętą Anną a domami na rogu Krakowskiego i Miodowej znowu tam zawiśnie. Uniosą się podziurawione pociskami dywany, załopoczą brudne prześcieradła, zwiną się i rozwiną stare kołdry, posypie się trochę pierza, rozsuną się skrzydła dziejowej kurtyny i zobaczycie czołgi wyjeżdżające z Krakowskiego Przedmieścia na plac Zamkowy. Albo będą jechały przez Mariensztat lub przez Nowy Zjazd, od mostu Kierbedzia - i w tym wypadku, zakręcając w kierunku Podwala, będą się ocierały o prześcieradła, kołdry i dywany, będą powodowały ich powolny ruch, kołysanie. Powolne rozwijanie się, zwijanie kołder, prześcieradeł. Jak na filmie, który puszcza się w zwolnionym tempie, albo jak na filmie, który widzi się we śnie. Powoli, powoli zakręcające brudnożółte Tygrysy, powolne unoszenie się ich luf i powolne kołysanie się starych dywanów. Między Tygrysami, trochę z tyłu, za nimi, jeszcze zakryty dywanami, będzie ten mały czołg, ta mała tankietka - opancerzony wóz amunicyjny.
MÓJ ZESZYT