Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000168
Tytuł:
Wydawca: SuperNowa - Niezależna Oficyna Wydawnicza Nowa
Źródło: Tkacz iluzji
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Ewa Białołęcka,  
Data publikacji: 2004
znym szacunkiem. Starzec uśmiechnął się przyjaźnie. Stałem za plecami Płowego i tylko z kilku nieznacznych gestów ręki domyśliłem się, że coś mówi. Odźwierny uśmiechnął się szerzej, a potem przeniósł wzrok na mnie. Wyraz jego twarzy przeszedł płynnie z "Cieszę się, że cię widzę" na "Kogo my tu mamy?" Wykonał zapraszający gest i wrócił do plucia łupinami. Poszliśmy we wskazanym kierunku. Płowy założył ręce na plecy i ukradkiem pokazał mi dwa znaki: "Krąg" i "Żółwia." Mag z kasty Strażników Słów?
Przekazywano nas sobie z rąk do rąk, łańcuszkową metodą. Od korytarza do korytarza, od schodów do schodów. Przechodziliśmy przez tyle dziedzińców, galerii i ogrodów, że zastanowiłem się, czy nie obchodzimy całego zamku wkoło. Wreszcie dopłynęliśmy do bezpiecznego portu - niewielkiej komnatki, bardzo czystej i bardzo ascetycznie urządzonej. Ledwo zdążyliśmy rozpakować swoje rzeczy, po Płowego przyszedł jego znajomy i zostałem sam. Próbowałem ćwiczyć, ale szybko straciłem do tego ochotę. Postanowiłem obejrzeć okolicę. Drzwi wychodziły na paropoziomową galerię, która otaczała sześciokątną studnią dziedzińczyk niemożliwie wręcz zapchany różami. Krzewy różane mimo dość wczesnej pory kipiały kwiatami. Pędy roślin nie mieszcząc się w wyznaczonym im miejscu, oplatały balustrady, wiły się dokoła kolumienek, sięgając wyższych pięter zielenią, różem, karminem i ciężką, krwawą purpurą. Spotkania z mistrzami miały się rozpocząć dopiero jutro, ale pośród różanych krzewów kręciło się już kilkunastu chłopców. Z wysokości piętra patrzyłem, jak paru z nich bawiło się w chowanego. Młodziutki Obserwator odnajdywał ukrytych w różach towarzyszy nieomylnie, jak prowadzony niewidzialną nitką. W innym rozpoznałem Wędrowca, gdy zniknął niespodzianie tuż sprzed nosa tropiciela. Dziwna to była zbieranina - chłopak z wybrzeża, o włosach wypłowiałych od słońca i słonego wiatru, obok panicz w ciężkich brokatach, którego poufale klepał po ramieniu młody łowca w skórzanej kurtce. Parę kroków dalej bawiło się dziecko pod opieką guwernera. Pyzaty chłopczyk, na oko sześcioletni , turlał piłkę po ścieżce. Kolorowa kula toczyła się to tu, to tam, za każdym jednak razem wracając do nóg właściciela jak wierny pies. Dzieciak był znudzony. Szurał nogami, wzbijając kurz i brudząc jedwabne pończochy, wrzucał kamyczki do fontanny, stojącej w centrum rozarium i tęsknie spoglądał na starszych chłopców. Czy i ten malec miał być poddany ocenie? Chodziło raczej o oficjalną kwalifikację do jednej z kast oraz ukierunkowanie zdolności rozpieszczonego dzieciaka.
Zszedłem na dół, pomiędzy rozbuchaną obfitość kwiatów. Od razu zrozumiałem, dlaczego adepci z taką swobodą poruszali się w różanej gęstwinie. Nigdzie nie było ani jednego kolca. Czułem się nieswojo w otoczeniu tylu rówieśników. W domu trzymałem się na uboczu, toteż i tutaj nie dołączyłem do roześmianej, dokazującej grupki. Przysiadłem na obrzeżu fontanny. Rozsiewała migotliwe krople. Czułem wilgoć osiadającą na twarzy. Pod wodnym baldachimem mokła figurka chłopczyka, otaczającego ramieniem dług