- Już się nie śpieszy! - stwierdził cierpko.
Widząc z lewej strony, że ludzie Jakiego i Konaura w opałach, skoczyliśmy co żywo całą załogą ku nim. Przeszkadzali nam po trosze warrauscy jeńcy, którzy, rozpraszając się na wsze strony, gnali naprzeciw nam. Murzyni, uniesieni zwycięstwem Miguela, wyprzedzali nas niczym orkan i oni pierwsi dopędzili walczących. Akawoje przerazili się, mając nagle na karkach słuszne postacie i rozjątrzone gęby nacierających. Chcieli wyrywać, ale było już za późno. Wzięci niby w kleszcze, bronili się z zapamiętałością drapieżnika zapędzonego w ciasny kąt. Byli to straszni
zabijacy
, niepospolicie wyćwiczeni w rzemiośle mordowania, i niejednego z naszych położyli trupem, zanim sami nie ulegli liczebnej przemocy i nie poszli do diabła. Nikt z nich tym razem nie uszedł, powaliliśmy wszystkich.
Nie podobało mi się, że i Lasana skoczyła do walki, gdzie tak łatwo było dostać w łeb, raz na zawsze. Więc pochwyciłem ją za ramię i szorstko wyciągnąłem z zamętu. Zająwszy stanowisko niedaleko pola walki, zważaliśmy, by żywa noga z rozgardiaszu się nie wymknęła. Dwóch Akawojów próbowało pierzchnąć, wszakże strzały nasze dosięgły ich i rozciągnęły.
|