Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_PolPr_GKa00499
Tytuł: Huba Żywczaka
Wydawca: "Polskapresse". Oddział "Prasa Krakowska"
Źródło: Gazeta Krakowska
Kanał: #kanal_prasa_dziennik
Typ: #typ_publ
Autorzy: Maria PRYLIŃSKA,  
Data publikacji: 2003-01-03
Z początkiem 2002 roku Marcin Czaja leżał w swej rodzinnej miejscowości Trute. Czuł , że umiera. Przyjął ostatnie namaszczenie. Dziś opowiadając tę historię uśmiecha się. Wie, że choć jeszcze nie jest całkiem dobrze, najgorsze za nim
Tamtej jesieni, podobnie jak w ciągu ostatnich kilku lat, Marcin, uczeń Liceum Handlowego w Zakopanem, znowu miał kłopoty z przełykaniem. Tym razem jednak mimo wizyt w przychodni i brania leków stan pogarszał się. Pojawiły się wymioty i oczopląs . Poddawał się kolejnym badaniom, u neurologa i okulisty. Kiedy jednak i tomografia komputerowa mózgu wykonana w Rabce nie pomogła w diagnozie, trafił na klinikę do Krakowa. Rezonans magnetyczny wykazał guza na pniu mózgowym. - Przyjęliśmy to jak wyrok - wspomina mama Marcina. - Kiedy już były wyniki lekarz poprosił mnie do siebie. Nie ukrywał, że sytuacja jest beznadziejna. Powiedział wprost, że to kwestia tygodnia. Może miesiąca, dwóch. Spytał, kto powie Marcinowi. Ale Marcin nie był głupi, podejrzewał o co chodzi. - Słyszałem jak pacjenci z guzem mózgu opowiadali co się im robi. Mnie się robiło to samo. Rodzice Marcina nie chcieli pogodzić się z sytuacją. Skorzystali z konsultacji w Klinice Wojskowej w Warszawie i w I Klinice Neurochirurgii AM w Lublinie. Mama Marcina pokazuje diagnozę lubelskich specjalistów: "U chorego występują objawy kliniczne i radiologiczne dużego guza rdzenia przedłużonego na pograniczu z rdzeniem kręgowym. Guz obejmuje prawie cały przekrój rdzenia i wpukla się torbielowatą częścią do komory IV w jej dolno-środkowej części. Obraz guza może odpowiadać nowotworowi glejopochodnemu, ale w różnicowaniu należy brać pod uwagę naczyniak jamisty. Dlatego proponuję wykonanie operacyjnego rozpoznania rodzaju guza, co pozwoli na jego usunięcie gdyby był to naczyniak jamisty, usunięcie torbieli i pobranie próbki do badania histopatologicznego w razie guza glejopochodnego, po czym wskazana byłaby radioterapia frakcjonowana". - Tego nie idzie zrozumieć - mówi mama Marcina. Opowiada, ile mieli rozterek i wątpliwości, aby podjąć jakąkolwiek decyzję. - Dotarło do nas, że nawet w razie tego łagodniejszego guza szanse powodzenia operacji byłyby niewielkie. A gdyby to był ten guz gorszy, to szkoda gadać. - Nie kalkulowało się takie ryzyko. Z każdym dniem czułem się gorzej. Słabłem, głowa bolała nie do wytrzymania. Życie ze mnie uciekało. Wiedziałem, że umieram. Zdecydowałem się wypisać na własne żądanie i tę resztę czasu jaka mi została spędzić w domu z najbliższymi - mówi Marcin. Cień nadziei - Marcin jest pełnoletni. Ma prawo decydować w tak ważnej sprawie - mówi jego mama. Dodaje, że i ona nie była za operacją. - Musieliby go ciąć kilka razy. Znajoma lekarka, która akurat przebywała w Stanach powiedziała, że jak takiego guza ruszyć to pójdzie błyskawicznie. Marcin był już i tak wykończony. Uznaliśmy, że nie ma po co dalej go męczyć. Że możemy liczyć tylko na cud. O taki cud modlili się rodzice i czwórka rodzeństwa, a także miejscowy ksiądz proboszcz. - Wszystkie dzieci strasznie tę jego chorobę przeżywały. Nie mogliśmy się z tym pogodzić - mówi mama. Dowiedzieli się, że w sąsiedniej wiosce, Pyzówce, mieszka pani Janina Fic, którą przed kilkunastu laty wyleczył bioenergoterapeuta Tadeusz Żywczak, który mieszka w Piwnicznej, ale co drugą niedzielę przyjmuje w Wadowicach. I choć z Krakowa do Wadowic blisko, Marcin był w takim stanie, że bali się brać go ze sobą. - Nie czułem się na siłach gdziekolwiek jechać. Chciałem tylko, żeby mi dali spokój i żeby głowa przestała tak strasznie boleć. To było nie do wytrzymania. Myślałem, że już bardziej boleć nie może, a na drugi dzień było jeszcze gorzej. On z tego wyjdzie Do Wadowic pojechali tata Marcina i jego brat. Uzdrowiciel poprosił, aby przywieźli ze sobą fotografię chłopca. - Wziął wahadełko, zbadał zdjęcie. Powiedział, że jest duży guz, który zaczyna paraliżować lewą stronę. - Tak było. Zauważyłem, że mam coraz większy problem z lewą ręką - mówi Marcin. I dodaje, że na odchodne Żywczak klepnął tatę w ramię i powiedział: - On z tego wyjdzie. Bliscy Marcina słowa Tadeusza Żywczaka wzięli sobie do serca. Ofiarowane przez uzdrowiciela woreczki z hubą promieniującą mama przyszyła do czapki, z którą Marcin nie rozstawał się w dzień ani w nocy. Co tydzień tata wyprawiał się do Wadowic po świeżą porcję huby, a mama pracowicie przyszywała do czapki nowe woreczki.- Trochę to zabawnie wygląda, tak dynda na karku. Wszyscy to w szpitalu widzieli. Ale co mi tam. To jest moje życie - mówi Marcin. - Zresztą długo to nie trwało, bo z końcem stycznia, wypisałem się ze szpitala na własne żądanie. Pierwsze miesiące choroby mama Marcina wspomina jako najgorsze, chociaż przyznaje, że w krakowskiej klinice bardzo o syna dbali, a jej pozwalali zostawać na noc. - Widziałam jak niknie w oczach. Ważył 40 kg. Skóra i kości. Miałam nadzieję, że jak go wezmę do domu, to się trochę poprawi. Ale i w domu było nie lepiej. - Już czucia nie miałem. Ani głodny nie byłem, ani pojedzony. Przynosili mi jeść to jadłem, choć smakowało jak trociny. Głowa drętwiała. W książce przyniesionej przez siostrę znalazł schemat mózgu i przeczytał jak będzie postępował paraliż. - Wszystko się zgadzało - mówi. Mama w takiej grubej książce sprawdziła jak działają leki, które dostałem ze szpitala. - Tego było strasznie dużo, ze 20 tabletek dziennie. Przeraziłam się, kiedy przeczytałam, że jedne z nich powodują zanik mięśni. Postanowiliśmy odstawić lekarstwa - mówi mama. Zdecydowali też, że nie ma na co czekać. Trzeba sprowadzić księdza. - Tu miałem mszę odprawianą, przy łóżku. Przyjąłem ostatnie namaszczenie. Opłakiwali mnie, pożegnali. Uważałem, że jestem na tamtym świecie - uśmiecha się Marcin. I dodaje, że żeby nie wiedzieć co się działo, on już teraz płakać nie umie. Pewnego dnia w drugiej połowie marca mamie, która codziennie wraz z jedną z sióstr Marcina przez kilka godzin dziennie robiła mu gimnastykę wydało się, że z synem chyba jest lepiej. - Wie pani, że tak się zaczęło z dnia na dzień poprawiać, że w maju, na komunii brata całą mszę w kościele wysiedział. - To od tej kawy Żywczaka - żartuje Marcin, który tak nazywa napar z huby, trzy razy dziennie przyrządzany przez mamę. Czy smaczny? Nieważne, ważne, że pomaga, mogę go pić przez całe życie. We wrześniu Marcin poszedł na początek roku szkolnego, choć maturę postanowił jeszcze odłożyć. Cieszy się, że koledzy z klasy nie zapomnieli o nim. Że odwiedzili go w krakowskiej klinice, że przyjeżdżają do domu. - Na razie jeszcze muszę się oszczędzać. Uważać, żeby się nie przeziębić, unikać słońca, nie męczyć się zbytnio. Ale jestem coraz silniejszy. Wychodzę na spacer i do kościoła, odwiedzam sąsiadów. Dużo czytam, rozwiązuję krzyżówki. Do kawiarni bym poszedł pograć w bilard, ale tam papierosy palą. Pieczenie barana Marcin opowiada, że umówili się z Żywczakiem na pieczenie barana. - Chcę się jakoś zrewanżować, bo leczenie miałem gratis, a przecież ta huba z nieba mu nie spada. Od dzieci, tak powiedział, nie bierze. Ale ja przecie nie dziecko. Jakoś mnie polubił. Jak mi się poprawiło, był wniebowzięty. Mama kiedyś poprosiła o dodatkową hubę dla księdza proboszcza, to też nie wziął. Powiedział, że się uczył u ojca Klimuszki, więc ma wobec księży dług do spłacenia. Ale znajomy nasz płacił. Plan mam taki, że po nowym roku pojadę na rezonans magnetyczny, upewnić się, że wszystko w porządku. A na wiosnę zaprosimy pana Żywczaka na pieczenie barana. Wiedzę o leczniczym działaniu huby promieniującej uzyskiwanej z brzozy przekazał Tadeuszowi Żywczakowi jego dziadek Wojciech. Pan Tadeusz pogłębił ją dzięki znajomości z ks. kanonikiem Stefanem Rostkowskim z Kutna oraz współpracy z ojcem Czesławem Klimuszko. Do jego domu w Piwnicznej przyjeżdżają chorzy z całej Polski, a także Niemiec, Austrii, Węgier, Słowacji i Czech. Przeważnie są to przypadki białaczek i innych chorób nowotworowych, niejednokrotnie takie, w których medycyna oficjalna jest bezradna. Bioenergoterapeuta stosuje wyłącznie leczenie indywidualne.