Bertrand Russell powiada, że filozofię Nietzschego można streścić słowami z Szekspirowskiego Króla Leara: "Coś takiego zrobię, że... Jeszcze nie wiem co, lecz wiem, że ziemia zadrży ze zgrozy..." (akt II, scena 4, przekład Stanisława Barańczaka).
Nie jest to złośliwość
bezzasadna
, gdy się zważy różne samochwalcze okrzyki filozofa, który się mianował prorokiem nadchodzącego czasu. Rzecz w tym jednak, że miał tu Nietzsche kawał racji: nieraz mówimy o XX wieku jako epoce po-nietzscheańskiej, a Nietzsche w swoim przesłaniu do przyszłego świata w znacznym stopniu rzeczywiście wypowiada tego świata nihilizm, cynizm, niewiarę, a także porzucenie litości, miłowania bliźniego, cnót chrześcijańskich. Zanieczyścił wizerunek Nietzschego oczywiście narodowy socjalizm niemiecki, co go uznał za swego herolda. Musiał go jednak sfałszować i okrawać, Nietzsche nie był bowiem piewcą niemieckiego nacjonalizmu i antysemityzmu, co łatwo okazać. Gdyby był dożył czasów drugiej wojny światowej, nie oburzałby się zapewne na imperialną ekspansję Trzeciej Rzeszy, choćby połączoną z wytrzebieniem innych narodów: wielka ryba pożera małą, to są prawa natury, nad którymi lamentować byłoby głupotą. Gardziłby jednak hitlerowską hołotą, nie byli to bowiem samotni, szlachetni, choć nieznający litości wojownicy, ale właśnie wcielenie emocji i potrzeb stadnych, których nienawidził. "Nietzscheanizm" ruchu hitlerowskiego był więc falsyfikatem, ale falsyfikatem połowicznym.
Czytelnik Nietzschego przeczuwa jednak, że za
jego hałaśliwą pochwałą życia, apoteozą tego, co wzniosłe, potężne i wielkie, trzepoce się nieuleczalna rozpacz umysłu zranionego własnym odkryciem bezsensu istnienia.
|