Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000047
Tytuł:
Wydawca: Siedmioróg
Źródło: Polska jesień
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Jan Józef Szczepański,  
Data publikacji: 1955
ki, wygrażając wściekle pięściami. Za nim pędził Redycz, czerwony ze złości. - Nie strzelać, durnie, to nasz! - Nie strzelać! - powtórzyłem szarpiąc Kuda za ramię. Maszyna musnęła nam głowy szerokim cieniem i gwałtownym powiewem śmigła. Widać było na skrzydłach polską szachownicę i znak Czerwonego Krzyża. Lotnik przechylał się kolejno na boki, jakby dawał nam rozpaczliwe znaki kanciastymi łapami. - Nie strzelać, nie strzelać! - Ale strzelanina trwała nadal. Lotnik i wróg, to było jedno pojęcie.
Łomot, trzask łamanych gałęzi, ochrypłe wrzaski. Strzały umilkły. Gnaliśmy na miejsce wypadku, przewracając menażki i depcąc ogniska. Samolot zarył ukośnie silnikiem w piasek, ale nie zapalił się jakimś cudem. Z kabiny o podartych celofanowych szybach gramolił się pilot. Zatoczył się, dotknąwszy ziemi, oparł się bezwładnie plecami o kadłub. Twarz miał trupio bladą, szczęki latały mu jak w ataku febry. Lewe ramię zwisało mu wzdłuż ciała w postrzępionym i ociekającym krwią rękawie. Patrzył błędnie po gęstniejącym wokół tłumie. Nagle usta stężały mu, oczy zaszkliły się nienawiścią. Splunął z wściekłością pod nogi najbliżej stojących. - Coście zrobili, skurwysyny? - powiedział.
Działon Kazka Jesiołła nadjechał z wysuniętego stanowiska pepanc i odprzodkował koło nas w kępie wysokich świerków i jodeł. Było już ciemno. Włożyliśmy płaszcze, ale chłód obfitej rosy przenikał przez wełnę. Szczękaliśmy zębami, dłonie kostniały w zetknięciu ze stalą. Blask księżyca nie przenikał niemal w mrok ogromnych gałęzi, wiszących posępnie nad głowami.