kiwaniu na powrót z Korat wędrującej po wioskach ekipy. Uśmiechnięci ludzie tworzą roześmianą grupę. Ukradkiem otwieram notatnik. Nie, nie pomyliłem się wcale. „Thailand 30” to kryptonim akcji walki z trądem. Ci pełni uprzejmości i pogody ducha ludzie w kolorowych strojach – to trędowaci. Oni wszyscy: i ta mała dziewczynka z amuletem na szyi, i ten bezzębny chłop z dłonią zniekształconą przez chorobę, i ten młodzieniec z czerwoną chustą na głowie, i ta dziewczynka ze szkarłatnym kwiatem w ręku…
Grzeczność wyszła z murów wielkich miast, weszła na pola ryżowe. Nawet małe dzieci splatają dłonie w geście modlitewnym, który tu jest po prostu ukłonem. Tym bardziej więc zdziwiło mnie, że w zapadłych wioskach Irlandczyk jest jakoś dziwnie
tytułowany
– ani to imieniem, ani nazwiskiem…
Zagadnięty O’Reagan przełożył mi ten dziwny tytuł. Zwą go po prostu „małym słoniem z rzeki Mun”, a w skrócie – „małym słoniem”.
|