z polerowanego dębu rozprysła się tuż nad jego czołem. Kiernacki strzelił jeszcze raz, a potem donica zainkasowała pierwsze trafienia i skończyły się dobre czasy. Zanim się rozpadła, zdążył odpełznąć pod ścianę. Na plecach, dlatego kiedy ręka z automatem pojawiła się powyżej krawędzi podestu, nie był w stanie celnie strzelać. Mimo to próbował. Zmarnował kulę, ale nastraszył tamtego. Seria poszła w bok i za wysoko, a automat zanurkował pod krawędź niczym peryskop zaatakowanego znienacka u-Boota.
Mógł wykorzystać przerwę, przewrócić się na bok, wcisnąć w krawędź ściany z podłogą, stać się maksymalnie niskim celem. Przydało się. Po paru sekundach dłoń z peemem - chyba amerykańskim ingramem lub jakimś innym obsługiwanym jedną ręką odpowiednikiem izraelskiego uzi - wyskoczyła zza krawędzi podłogi. Lufa
plunęła
ogniem, pół ściany pod postacią pyłu i płatów tynku posypało się na Kiernackiego.
Odpowiedział trzema szarpnięciami za spust. W tego typu walce nie było czasu na celowanie, decydowały ułamki sekund i raczej zastraszenie niż trafienie przeciwnika.
|