Marcelin - Warszawa
W Marcelinie przywitano mnie bardzo serdecznie. Od razu zasiedliśmy w
sześciopokojowym
drewnianym domku do wspólnej kolacji. Rodzina państwa Majlertów składała się z czterech osób: starsi państwo i dwóch dorosłych synów. Jeden - Henryk, po studiach rolniczych w Poznaniu, pracowity, prawa ręka ojca, wciąż głównego gospodarza. Ożeniony z Hanią Marenż, która pomagała teściowej w domowym gospodarstwie. Drugi syn, Janek - z racji wieku niedouk wojenny - nie interesował się specjalnie niczym. Swym sposobem bycia denerwował często swego ojca i brata, broniony przez przemiłą panią Majlertową, która wyraźnie go psuła.
Było nas sześć praktykantek. Mieszkałyśmy w małej oficynie. Dwie z nich, trochę starsze, zaawansowane fachowo ogrodniczki z ziemiańskich rodzin, otrzymały zatrudnienie na cały rok, podobnie jak dwie bezdomne córki przyjaciół państwa Majlertów, przyjęte raczej po to, aby mogły przeżyć wojnę bez głodowania. Jedna z nich miała wyjątkowy antytalent w kontaktach z robotnikami i żadnych szans, aby ktokolwiek chciał być jej posłusznym. Praca zaczynała się o 7.30 rano, ale już pół godziny wcześniej trz
|