Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_k123587
Tytuł:
Wydawca: Wydawnictwo Super Nowa
Źródło: Uczeń czarnoksiężnika
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Witold Jabłoński,  
Data publikacji: 2003
a, które spadając w dół zdradziłoby przedwcześnie naszą obecność. Przelatujące po zachmurzonym niebie częste błyskawice oświetlały jego szpetne i złe oblicze, spotniałe teraz z wysiłku. Wyczuwałem jednocześnie, że bardzo jest całą sytuacją rozbawiony i podniecony. Po długiej i zdawałoby się, nieskończonej wędrówce w dół mogliśmy nareszcie wyskoczyć z komina do celi. Udało nam się dać susa na sam jej środek, dziko wyjąc i wymachując pękami rózeg z leszczyny, które wcześniej nacięliśmy po drodze.
Nie miałem czasu, aby się rozglądać, zdołałem jedynie zauważyć, że mała, nędzna celka pozbawiona jest niemal zupełnie sprzętów, wyjąwszy rozliczne symbole kultu i barłóg pod ścianą. W jego pobliżu, najdalej od okna, klęczała wychudła starka w łachmanach, tak jak zapowiadał jej wnuk, otoczona świecami i krzyżykami. Na nasz widok zamarła i postawiła oczy w słup. Nie przysiągłbym, ale zdawało mi się, że siwe kosmyki uniosły się na jej głowie z przerażenia. Mokrzy, rozczochrani i usmoleni na całym ciele sadzami z komina, w migotliwym świetle płonących wokół ogarków musieliśmy istotnie wyglądać jak diabły, stroiliśmy przy tym miny w naszym pojęciu okropne. Niewiele myśląc rzuciliśmy się na nieruchomą niewiastę, siekąc na oślep świszczącymi gałązkami. Dopiero po dłuższej chwili oszołomiona ofiara uniosła dłonie, aby ochronić twarz. Usłyszałem, jak bełkocze coś w rodzaju: "Panie! Wyrwij mnie z paszczęki Szatana!", lecz nie jestem pewien, czy tak było w istocie, bo nawet nasze dzikie wrzaski zagłuszał straszliwy huk przetaczających się po niebie grzmotów. Spostrzegłem kątem oka, że Bolko chłoszcze babcię z całej siły, bynajmniej nie folgując, musiał jej więc rzeczywiście gorąco nienawidzić. Nagle księżna wydała przeraźliwy, ostry krzyk, który musiał się przebić przez mury, mimo łoskotu błyskawic, usłyszeliśmy bowiem gwałtowne dobijanie się do drzwi celi i wystraszone kobiece głosy. W tejże chwili starucha padła jak długa na ziemię. Zrozumieliśmy, że pora zmykać, toteż pozostawiając Jadwidze rózgi na pamiątkę, czmychnęliśmy jak przyszliśmy, kominem. Już z mrocznej czeluści, zwiesiwszy się głową w dół, ujrzałem, że przywołani mężczyźni wyważyli drzwi, którymi wpadły: ochmistrzyni Katarzyna Prusaczka i ulubiona mniszka księżnej, Adelajda. Ta ostatnia, ujrzawszy w kominie moje znikające, umorusane oblicze, zapiszczała ze strachu. Zaraz jednak obie kobiety rzuciły się cucić omdlałą panią. Nim tego dokonały, my jak gdyby nigdy nic wróciliśmy do stajni, aby się ułożyć w ciepłej bliskości naszych rumaków. Wciąż gęsto siekący deszcz zmył z nas ślady nocnej przygody.
Kiedy spoczywaliśmy obok siebie w ciemnościach, młody Bolko, który wysapał już z siebie całą niebezpieczną eskapadę, nagle przysunął się do mnie i chwyciwszy na oślep za ramię, akurat to bolące, zapytał dziwnie zduszonym, nieswoim głosem, czy to prawda, że katedralni klerycy uprawiają między sobą sodomię. Zmartwiałem, nie tylko z powodu urażonego barku. Czyżby młodzieńcze misteria odprawiane w ruinach dworzyszcza Piotra Własta zostały przez kogoś odkryte? O prawdziwym dopuszczeniu książątka do