Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_k123041
Tytuł:
Wydawca: Wydawnictwo W.A.B.
Źródło: Piaskowa Góra
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit_proza
Autorzy: Joanna Bator,  
Data publikacji: 2009
do jedzenia gorących zup mlecznych z dodatkiem masła i ociekających tłuszczem pączków z prywatnej piekarni na Szczawienku. Wpychał w nią faworki i parówki z musztardą, orzechy w miodzie i kogel-mogel, a Basieńka puszczona samopas biegła do ogrodu i rzygała w rabatki. Kazimierz Maślak wyobrażał sobie, że zaludni świat małymi dziewczynkami o płowych włosach, takimi jak jego krewna z Zalesia Jadzia, jak bliźniaczki o mysich cipkach. Pomniejszonymi kobietkami, które nigdy nie przerosną go o głowę.
Gdy po dwunastu latach Kazimierz zdobył się na odwiedziny w rodzinnej wsi, kuzynka Zofia była już w stadium przekwitu i wychodziła z użycia, ale jej córka dopiero wchodziła w życie. Na zawsze miała Jadzia zapamiętać wyboiste patataj na kolanach wuja, które przesądziło o jej losie. Wuj Kazimierz ucórczył Jadzię naprzód w myśli, by słowem niczego nie przesądzać. W interesach nie wolno być pochopnym, zwłaszcza gdy myśli się o rodzinie. Patataj, pojechał wuj do nieba z Jadzią prawie ucórczoną i gilgał ją pod paszkami z całych sił. Kazimierz do ucórczania Jadzi wrócił dopiero po ośmiu latach, gdy było już oczywiste, że z Basieńki nic się nie wyciśnie nawet pod dużym i systematycznym naciskiem, i wtedy właśnie napisał list do Zofii. A jednak tego poranka Kazimierz zapomniał odebrać Jadzię z Dworca Miasto i być może był to pierwszy symptom choroby Alzheimera, kiełkującej w gorącej atmosferze jego mózgu nastawionego na kalkulację i zysk. Wuj Kazimierz znajdował się owej zimy na etapie pieczarek, a gdy zapalał się do czegoś, to płonął jak pochodnia. Jego oczy, małe i wciśnięte głęboko, tryskały iskrami, ział spod wąsa ogniem inicjatywy prywatnej, strzelał palcami wprost w podziurawioną na wylot Basieńkę. Warto było trudzić się dla pieczarek! Hodowane pokątnie na obrzeżach Wałbrzycha w poniemieckich stodołach, białe jak śnieg, jak czapeczka do chrztu, rosły na końskim nawozie, gówno zmieniało się w pieniądz, a wuj Kazimierz wiedział, gdzie można załatwić je tanio. Inwestycja w pieczarki to, co uzbierane na komplecikach do chrztu, podwoi, pieniądz robi pieniądz. Tylko podejrzenie, czy wspólnik od pieczarek czasem nie mojżeszowy, dręczyło wuja Kazimierza, spędzając mu sen z powiek; rzucał się w pościeli z boku na bok, aż Basieńka wykatapultowana spadała z łóżka. Ale nie bał się wyzwań, nie unikał ryzyka; jakby mojżeszowy, liczyć wszystko dwa razy i na ręce mu patrzeć będzie, postanowił. W poranek przyjazdu Jadzi szczegóły pieczarkowe były przyklepywane i Kazimierz nie przyznał się, że przypomniał sobie o Jadzi dopiero wtedy, gdy żona zapytała szeptem, bo głosu dawno jej odebranego zabrać nie mogła z powrotem, a gdzie Jadzia, Kaziczku? Poszedł w ruch wiatrak ramion Kazimierza, wybuch to był ze strzelaniną, która Basieńkę trafiła pod oko i w ramię rykoszetem. Co ludzie powiedzą, gdy młodą krewną okradną, miasta nieznającą, zgwałcą czy wręcz zamordują Cygany z ulicy Pocztowej? Czyja to wina, że mu o Jadzi nie przypomniała, jak nie Basi? Winna Basieńka i obita wyładowała się na bitkach wołowych , które mąż lubił z kaszą, a Kazimierz bezskutecznie szukał Jadzi po Wałbrzychu.
Gdy wieczorem stanęła w drzwiach ze Stefanem, cała i zdrowa, z wypiekami na policzkach jak glazura wiśniowa, Kazimierz otworzył butelkę bułgarskiego koniaku na specjalne okazje. Uczucia go zalały gorąco ojcowskie, gdy patrzył na biodra Jadzi, na piersi mleczne, na zatoki potu pod pachami różowego sweterka. Myślał, że z tych pieczarek nieźle się odłoży. A oszczędności plus dom i jego zawartość kiedyś trzeba będzie komuś zostawić, i to na pewno nie obcemu, o nie, po jego trupie. Komu więc, jak ni