Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_3102000000004
Tytuł:
Wydawca: Tenten
Źródło: Przymknięte oko opaczności
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_fakt
Autorzy: Jeremi Przybora,  
Data publikacji: 1994
ił podsądnego z braku dowodów popełnionego czynu. Jedyny świadek zdarzenia, "jamszczyk", czyli furman powożący bryczką, oświadczył, że niczego w ogóle nie widział. Też pewno nie znosił majora, a chyba i niepopularność tegoż wśród kolegów-oficerów zrobiła swoje. Jedyną "karą", jaka spotkała ojca, było usunięcie z wojska, co można było potraktować raczej jako nagrodę za bohaterski czyn. Renegata przeniesiono do innego pułku, w innym mieście.
Studia uniwersyteckie, odbywane Lipsku i Bernie, ukończył
ojciec, uzyskując dyplom inżyniera chemika ze specjalizacją
cukrowniczą. A były to przedziwne czasy, kiedy posady, i to, jak
w przypadku ojca, intratne, czekały na świeżo upieczonych
absolwentów wyższych uczelni. Na ojca czekało stanowisko
pierwszego inżyniera w cukrowni "Ostrowite", które objął
natychmiast po poślubieniu mamy by w krótkim czasie awansować na
dyrektora tejże cukrowni. Pierwszym owocem tego związku był mój
starszy ode mnie o lat jedenaście, brat Wiesław. Kiedy w cztery
lata później przyszła na świat moja siostra, ojciec był już
dyrektorem cukrowni, a kiedy po siedmiu latach nadeszła kolej na
mnie, od przeszło roku już toczyła się wojna, a Warszawa, do
której przenieśli się rodzice z Ostrowitego, była już pod
okupacją niemiecką. Kiedy dałem pierwszą zapowiedź mojego
nadejścia, przerywając mamie okresy, potraktowany zostałem jako
nieproszony gość, któremu należy wyperswadować wizytę. Wiadomo -
była wojna, zaczynały się trudności aprowizacyjne i domowy
personel pomocniczy zredukowany został do jednej (!) służącej.
Po wyczerpaniu jednak przez mamę tak drastycznych prób
przerwania ciąży jak: 1) podskoki i 2) stawianie sobie na
brzuchu gorącego (ale nie tak, żeby parzył) garnka, rodzice dali
za wygraną. Moje pojawienie się powitane zostało już tak, jakbym
był od początku wyczekiwanym z utęsknieniem benjaminkiem,
chociaż na imię dano mi Jeremi. To ryzykowne, bo nieco dziwaczne
i niespotykane wówczas, a do dziś rzadko spotykane u nas imię
wymyślił dla mnie ojciec, zapalony czytelnik Trylogii, która
ukazywała się właśnie w odcinkach w Tygodniku Ilustrowanym.
Patronem moim stał się w ten sposób nie żaden święty (nie było
takiego w kalendarzu), a wcale nie święty i bardzo okrutny
watażka kresowy". Trzeba mi też było dodać drugie normalne imię,
Stanisław, żebym miał się z czym pokazać księdzu na uroczystości
chrztu. Obchodziłem więc imieniny na Stanisława - 8 maja.
Dopiero nie tak dawno temu moja pasierbica odkryła w jakimś
kalendarzyku kieszonkowym imieniny Jeremiego i odtąd obchodzę je
pierwszego maja (!). W ten sposób nagrodzony zostałem zapewne
przez Pana Boga, normalnymi imieninami za to, że nigdy nie
brałem udziału w żadnym pierwszomajowym pochodzie, a jeżeli
nawet kiedyś i brałem, to tak dawno i bez należytego skupienia
się na tym fakcie, że doszczętnie o tym zapomniałem.
Ojciec w tym czasie, kiedy przyszedłem na świat, został
sekretarzem potężnego kartelu cukrowniczego, Związku Cukrowni
Królestwa Polskiego. Był też w okresie wojennym - prezesem
Związku Zawodowego Pracowników Cukrowni i redaktorem naczelnym
"Gazety Cukrowniczej". Ta prezesura w związku zawodowym świadczy
o tym, jak daleko padło od jabłoni jabłko, które przybrało moją
postać. Ojciec, już od wczesnej młodości, był zapalonym
społecznikiem, czego o mnie w żadnym wieku w żaden sposób
powiedzieć się nie da. W latach studenckich działał aktywnie
wśród lipskiej Polonii, jakbyśmy nazwali dziś studiujących tam,
czy zamieszkałych Polaków. Później, już w cukrowni, prowadził
działalność oświatową wśród robotników, ogniskującą się wokół
założonej przez niego biblioteki-czytelni, organizował odczyty i
spotkania, których przedmiotem były często sprawy wykraczające
poza granice legalności, a więc historia i literatura polska.
Zebrania te chronione były przed nalotami nieproszonych gości
przez robotnicze czujki. I to tak skutecznie, że nie zdarzyła
się żadna wpadka. Nauka w gimnazjum, w którym w owych latach
uczniom Polakom nie wolno było mówić po polsku, jak i pamięć o
cięgach, które wziął dziadek za udział w Powstaniu Styczniowym -
wszystko to uczyniło z ojca nieprzejednanego rusofoba,
nienawidzącego Rosjan nie tylko za to, że byli najeźdźcami, ale
i za to, że, w przeciwieństwie nd Niemców, zahamowali również
cywilizacyjny rozwój podbitych przez siebie ziem polskich. Taki
stosunek do Rosji pociągał wtedy za sobą często tendencje
progermańskie wśród Polaków zaboru rosyjskiego, jako że między
obu zaborami istniała cywilizacyjna przepaść.
Dwóch pierwszych lat mego życia spędzonych z rodzicami i rodzeństwem na Senatorskiej, w bezpośrednim sąsiedztwie dziadków, oczywiście nie pamiętam. Nie pamiętam też zagrożenia jakie zawisło nad małżeństwem rodziców, gdy zamieszkała tam piękna panna Władysława Adamska. Sąsiedzka znajomość przerodziła się w przyjaźń początkowo całej rodziny dla panny Władki, która oprócz młodości, urody i wdzięku, odznaczała się wielkimi zaletami towarzyskim