Przyszła jej pewna myśl do głowy, ale natychmiast odrzuciła ją spłoszona. Wszakże w miarę jak jej ciało kostniało coraz bardziej i zdawało się, że w żyłach nie krąży krew, lecz strużki wody przemieszanej z drobinkami lodu, pozwoliła owej myśli zagnieździć się w mózgu na dobre.
Podskakiwała czas jakiś w miejscu i
wymachiwała
rękoma, aby wykrzesać z siebie choćby odrobinę ciepła. Później potarłszy dłonie - jedną o drugą aby do palców powróciło czucie, zbliżyła się do rzędu trumien wyglądających na nowe, do tych które nie były zbutwiałe i kruszące się pod dotykiem.
Próbowała dłońmi podnieść wieka. U jednej, u drugiej, piątej... Były mocno przybite solidnymi gwoźdźmi. Aż wreszcie, przy którejś kolejnej, wieko uniosło się, odsłaniając makabryczną zawartość.
|