Rozdział dwudziesty
Sława medyka z Wilna, który niegdyś samą królową Annę Jagiellonkę leczył, była całkowicie zasłużona, a ostatnio do wieńca tej sławy przybył nowy listek. Jak trafnie, jak mądrze określił chorobę Anusi! Przepowiedział, że jeżeli do wiosny przetrzyma, to ozdrowieje - i tak rzeczywiście się stało. Życie Anusine, przez wiele tygodni podobne do ledwo pełgającego płomyczka, wzmocniło się, w miarę jak postępowała wiosna, jak dnie były cieplejsze, łęgi nad Bugiem zieleńsze. Już sina
bladość
ustąpiła z jej policzków, na których zarysowywał się chwilami lekki rumieniec. Już i sama rwała się wstawać z łoża, na którym całą zimę przeleżała. - Siostro - mawiała nieraz - mogłabym już jechać do Łucka. - Wzmocnij się, waćpanna - oświadczała siostra Placyda - wzmocnij się, bo w nowicjacie nie lada czekają cię trudy. Trzeba zdrowia, żeby im sprostać... - Boję się, siostro. Jegomość ojciec pomyśli, że mi nie śpieszno, że mi żal... - Waćpanna masz myśleć teraz o Ojcu, który jest w niebiesiech, i Jemu się starać podobać. Posłuszeństwo - to jedyne, czego On dziś wymaga od waćpanny. Na takie dictum Anusia milkła, było jej jednak coraz ciężej. Znieczulenie wywołane osłabieniem i chorobą mijało, otaczający świat wołał na nią swoją krasą, bardziej niż kiedykolwiek zdawał się ponętny i ukochany.
Nie znaczy to, by się buntowała. Kiedyś kanonik opowiedział jej zawartą w Piśmie
Świętym historię córki Jessego, poświęconej przez ojca na ofiarę. I ona była
młoda, i do niej wszystko się śmiało. Nie protestowała i nie żaliła się również.
Powiedziała: "Pozwól mi, ojcze, pójść w góry na trzy miesiące z przyjaciółkami
moimi, żebym mogła pożegnać się z życiem..." I ojciec przystał na to. I poszła
córka Jessego z towarzyszkami w góry, by tam opłakiwać swoją w
|