gicznym” okiem po środku, jakby szczerząc w uśmiechu białe klawisze-zęby; na półkach zaś, przed grzbietami piętrzących się tam książek, leżały dziesiątki kamieni albo odłamków skalnych. Jedynym meblem z prawdziwego zdarzenia była tu sekretera z opuszczanym blatem, ozdobną galeryjką (na której stał telefon) i rzędami szufladek, małych wnęk i przegródek. Blat od wewnętrznej strony wyłożony był skórą, a w prawym górnym rogu, tuż obok listwy z zawiasem, miał okrągłe wgłębienie, zapewne na kałamarz.
Na blacie, wspartym od spodu na dwóch wysuwanych żerdziach, akurat stała otwarta maszyna do pisania z wkręconym przekładańcem papieru,
przebitki
i kalki. W złotawym świetle lampy stojącej na galeryjce błyszczał na czarnym lakierze ozdobny napis “Erika”.
Gospodarz odsunął maszynę i ze środkowej szafki zamykanej na kluczyk, owego tabernakulum w ołtarzu sekretery, wydobył stary albumik w ciemnej płóciennej oprawie o postrzępionych brzegach, ściśnięty w połowie gumką kilkakrotnym oplotem. Uwolnił okładki z uścisku, przerzucił kilka kartek i otwartą książeczkę uniósł w kierunku światła.
|