Na szczycie Góry Grochowej huczała i zamiatała płomieniami ogromna watra, miliardy iskier leciały w czarne niebo niby ogniste pszczoły. Pod szczytem była kotlinka, kończąca się tarasem. Tam, pod ustawionym na żelaznym trójnogu kotłem, paliło się mniejsze ognisko, wokół niego majaczyły migotliwe sylwetki. Na stoku pod tarasem oczekiwało - najwyraźniej na audiencję - kilka osób.
Podeszli bliżej, na tyle blisko, by za woalem bijącej z kotła pary niewyraźne sylwetki zamieniły się w postaci trzech kobiet, dzierżących udekorowane wstążkami miotły i złote sierpy. Przy kotle krzątał się mężczyzna, bardzo brodaty i bardzo wysoki, a wyższy jeszcze przez futrzaną czapę z umocowanym na niej
rosochatym
jelenim porożem. I była tam, za ogniem i oparem, jeszcze jedna, nieruchoma, ciemna postać.
- Domina - wyjaśniła rudowłosa, gdy zajęli miejsce w kolejce oczekujących - najprawdopodobniej nie zapyta was o nic, ciekawość nie leży u nas we zwyczaju. Gdyby jednak, to pamiętajcie - zwracać się do niej należy per "domna". Pamiętajcie też, że na sabacie nie ma imion, chyba, że między przyjacioły. Dla wszystkich innych jesteście joioza i bachelar.
|