- Nie mogę dźwigać. Jestem w ciąży - powie działa nagle obcym głosem twarz kołysząca się w spi czastej pozostałości po lustrze naprzeciwko mnie.
Matka mojego mężczyzny
znienawidziła
mnie od pierwszego wejrzenia. Na wieść o ciąży podniosła do góry brwi a la Nina Andrycz i tak już została do końca wizyty. Poza tym nie mogę narzekać, dużo uśmiechała się ustami, nawet poklepała mnie w pewnym momencie po ręce pulchną dłonią zdobną w cenne precjoza. Byłam jej za to wdzięczna, zrozumiałam, co czuli średniowieczni żebracy czekający na sakiewkę, a dostający łaskawe skinienie.
Czego właściwie oczekiwałam? Że weźmie mnie w ramiona i ucałuje w czoło? Przecież porywałam jej jedynaka w mętną przyszłość pełną ograniczeń, pieluch i niemowlęcych wrzasków. Ja, czyli inna kobieta, lub, co gorsza - "kobietka" jak ona sama, cwany Kopciuszek, który łapie księcia na blichtr karocy z dyni i pakuje się do nieswojego zamku.
|