Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000184
Tytuł:
Wydawca: W.A.B.
Źródło: Czwarte niebo
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Mariusz Sieniewicz,  
Data publikacji: 2003
nawet nie wabić... Jedynie chmury wciągały go coraz mocniej, a raczej to on wciągał je w swoją rozoraną pustkę, tożsamościową czkawkę. Jaki mit, taki kit! Eskapizm? Być może... ale kto dziś nie ucieka. W rodzinę, w agnostycyzm, w biznes, w podglądactwo świata - to nie są wybory, to wszystko ucieczki... Schował aktówkę do szuflady, zagłuszając skutecznie resztki wyrzutów sumienia i protesty bohaterów, którym zapewne zdrętwiały już ciała od trwania w ostatnim, napisanym kilka tygodni temu zdaniu.
Raptem - dzwonek do drzwi. Rzucił się błyskawicznie, żeby przyciszyć muzykę. Chyba zdążył... Lepiej najpierw sprawdzić, wybadać. Znowu dźwięk dzwonka - bardziej natarczywy. Po cichutku zakradł się do przedpokoju i zaczął nasłuchiwać. Szmer... Ktoś za drzwiami też nasłuchiwał. Zygmunt z jednej strony, nieznana osoba z drugiej. Ostrożnie, najciszej, jak tylko umiał, prawie na bezdechu, przesunął klapkę judasza i wyjrzał... No, od razu mógł się domyślić! Przed drzwiami stał Północny. Stał i uśmiechał się! Patrzył wprost w judaszowe oko Zygmunta. Wybrzuszona postać z błyszczącymi oczami i uśmiechem - ironicznym, dwuznacznym. Północny na pewno wiedział, że Zygmunt jest w domu, że stoi teraz przed nim oddzielony drzwiami, nasłuchuje, udając nieobecność demonstrowaną ciszą. Otworzyć? Nie, nie, broń Boże! Żeby znowu się zaczęło? Nie chciał już więcej tego przechodzić. Co by zrobił prawdziwy mężczyzna w takiej sytuacji? Prawdziwy mężczyzna otworzyłby drzwi i dał po gębie. Ale Zygmunt nie czuł się prawdziwym mężczyzną, Północny był od niego silniejszy i prawo pięści niczego by nie rozwiązało, raz już to przerabiał. Poza tym, czy w ogóle możliwe jest danie Szatanowi po gębie? Spoliczkowanie Szatana?... Nawet Tamtemu się nie udało. Postanowił przeczekać. Północny wpadł chyba na identyczny pomysł, nie spuszczając bowiem z oczu judaszowego oka, usiadł na schodach. Miał czas, pewnie! Czekał cierpliwie jak zwierz na ofiarę. Co za kretyńska sytuacja! Zygmunt nie mógł opanować drżenia, strach zawładnął ciałem, wyciskając strużki potu na czole. Powoli, trzęsącą się ręką, sprawdził zamek. Zamknięte. Uff, chociaż to. Bezszelestnie osunął się na podłogę i podkurczywszy nogi, zaczął kiwać się w tył i w przód. Cisza. Deszcz. Krople uderzające w szybę. Placki smażone na patelni.
Mijały wilgotne minuty, przemoczone godziny, wodniste pory dnia. Siedzieli naprzeciw siebie, odgrodzeni drzwiami, świadomi swej obecności. Zygmunt, jak wahadło kominkowego zegara, kiwał się wyczekująco na boki, Północny w bezruchu. Co robić? Dzwonić do kogoś, może do Rubina, żeby przegonił? Bez sensu. Po co go wciągać. To prywatna rozgrywka Zygmunta z Szatanem, dwuosobowa gra na czas, na zmęczenie przeciwnika. Ale przecież wiecznie w mieszkaniu nie będzie siedział. Wcześniej czy później będzie