Otworzył pokój syna i zobaczył stłamszoną pościel. Od wczoraj nikt tu nie wchodził. Sięgnął po komórkę, ale się rozmyślił. Ostatnio nie układało się między nimi. Heinz czuł, że tracą kontakt, jeśli w ogóle o takim można było kiedyś mówić. Może przed sześciu laty, kiedy leżał w szpitalu po sprawie z Inkwizytorem. Gdy widział przestraszone oczy syna podczas odwiedzin i słyszał szept ciotki, która przyjechała z Warszawy, by opiekować się chłopcem.
Czuł się zmęczony. Wypił dwa piwa w wannie, spakował rzeczy i sięgnął po gitarę. Epiphone Les Paul wykonany z jesionu dawał ciepłe, niskie brzmienie. Zagrał kilka taktów i podgłośnił wzmacniacz. Gdy przestał grać, usłyszał, że pan Karolak, ten, któremu szczury pogryzły psa, wściekle wali czymś w sufit. Heinz postanowił zrobić to, co zwykle. Podszedł do szafy, by wyjąć kij
bejsbolowy
, który przywiózł ze Stanów, i przywalić nim w kaloryfer. Zapewne Karolak skuli się podobnie jak jego pies i nie będzie się więcej awanturował. Otworzył skrzypiące drzwi, wsunął rękę, ale nie natrafił na chłodny uchwyt. Otworzył szafę szerzej i zaczął macać w stercie pogniecionych ubrań, rzucanych jak popadło. Kija nie było. Pomyślał o synu i chwycił za telefon. Nie, to niemożliwe. Pewnie po ostatniej awanturze z Karolakiem wypił za dużo i rzucił kij byle gdzie.
Bylejakość. Byle jakie życie stało się normą.
|