Dane tekstu dla wyniku: 2
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000013
Tytuł:
Wydawca: Wyd. Literackie
Źródło: Dolina Issy
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Czesław Miłosz,  
Data publikacji: 1955
X
CO do diabłów, to do dręczenia wybrały przede wszystkim Baltazara. Trudno byłoby tego się domyśleć,bo wyglądał na człowieka stworzonego do radości. Cera Cygana, białe zęby, ze dwa metry wzrostu, okrągła twarz, na niej zarost - puch na śliwce. Kiedy zjawiał się we dworze, w swojej bluzie ściągniętej paskiem, w granatowej czapce na bakier, spod której sterczał czub, Tomasz biegł pokrzykując na jego powitanie: albo kosz z grzybami - borowiki i opieńki , z wierzchu tej barwy co przecięta olcha, z boku białawe w kropki - albo zwierzyna - bekasy czy cietrzew z czerwonym paskiem nad okiem. Baltazar był leśnikiem, choć niezupełnie. Jemu nikt nie płacił, on nikomu nie płacił, siedział w lesie, na pobudowanie się dostał darmo budulec, swoje kartofle i żyto miał rozrzucone po polankach, doorywał sobie gruntu co roku. Trzaskanie drzwiami i przekręcanie kluczy w szafach zmagało się za każdym jego przejściem i babka Surkontowa dostawała migreny. Tomasz łowił jej fukanie na dziadka: " Ten twój faworyt! Żebyś mi nie ważył się nic wynosić!". Baltazarowi wielu zazdrościło i słusznie. Zostając leśnikiem nie miał nic, a teraz gospodarstwo, krowy, konie i nie chata, a dom, z podłogą z desek, z gankiem, z czterema izbami. Ożenił się z córką boga - tego gospodarza z Ginia i miał dwoje dzieci. Surkont niczego nie odmawiał, czegokolwiek poprosił " Baltazarek" i tu już można było pokazywać palcem czoło. Wrogów sobie nie narobił, bo umiał postępować: pilnował, żeby nie ścinano drzew w starej dębinie, ale nie sprzeciwiał się, jeżeli ktoś z wioski Pogiry spuścił świerk albo grab, byle pień dobrze założyć mchem, tak żeby nie zostało śladu. Szczęście. Na swoim ganeczku Baltazar lubił wylegiwać się z dzbanem domowego piwa tuż przy nim na podłodze. Popijał z kubka, mlaskał, ziewał i drapał się. Syty kot - a wtedy właśnie w nim szalało. Od czasu do czasu dziadek umieszczał Tomasza obok siebie na bryczce i jechali do leśniczówki, bo była dość daleko, za polami należącymi do dworu. Ta bryczka służyła do częstego użytku, a także linijka - rodzaj wałka na czterech kołach, na który właziło się jak na konia. W wozowni stały również inne wehikuły, na przykład kareta zarośnięta kurzem i pajęczyną, na płozach, odkryte sanki i " pająk " - jaskrawożółty, długi, przednie koła ogromne, tylne małe i na nich wysoko siedzenie dla furmana czy lokaja - a pomiędzy jedną i drugą częścią " pająka" (przypomniał raczej osę) tylko deski, które podbijały do góry, jeżeli po nich skakać. Na bryczce dziadek trzymał Tomasza w pół, kiedy przechylali się; za polami zaczynały się pastwiska i pasieki, czarna woda w koleinach pod nawisającą trawą kryła dziury, w które zapadało się po osie. Dym na tle zwartej grabiny znaczył, że zaraz usłyszy się szczekanie psów i że ukaże się dach i żuraw studni. Mieszkać tak na odludziu, ze zwierzętami, co wysuwają szyje z gąszczu i śledzą ruch w obejściu - Tomasz chciałby. Dom pachniał żywicą, drzewo nie zdążyło jeszcze poczernieć i błyszczało jak wykute z miedzi. Baltazar szczerzył zęby, żona ustawiała na stole poczęstunek i wmuszała wędliny ciągłym: "Prosza, prosza zakąsywać" . Chuda z wystającą szczęką nie odzywała się poza tym. Tomasz zostawiał starszych i biegł podpatrywać sójki albo dzikie gołębie, ptactwa tu spotykało się mnóstwo. Raz w kupie kamieni na pasiece znalazł gniazdo dudków - sięgnął ręką i złapał małego, co nie umiał jescze latać, rozkładał tylko wachlarz na głowie, żeby straszyć. Zabrał go ze sobą, ale dudek nie chciał nic jeść, przemykał się pod ścianami i trzeba było go wypuścić. Baltazar na pewno nie Tomaszowi zwierzałby się z tego, co go dręczyło. A zresztą sam nie pojmował poza tym, że z nim coraz gorzej. Dopóki stawiał dom, szło jako tako. Później zatrzymywał się za pługiem, skręcał papierosa i nagle tracił świadomość, gdzie jest , budził się ze ściśniętymi palcami, z których wysypał się tytoń. Jedynym sposobem było upracować się, ale z lenistwa szybko dawał radę każdej pracy, a kiedy rozwalił się na ławce ze swoim dzbanem piwa, napełniała go obrzydliwa miękkość, obracała się wewnątrz powoli i w odrętwieniu, niby drzemiąc, krzyczał z zaciśniętymi ustami - żeby to mógł krzyczeć, ale nie. Czuł, że czegoś potrzebuje: wyprostować się, uderzyć pieścią w stół, biec dokądś. Dokąd? Szept nawoływał, tworzył jedno z tą miękkością i Baltazar rzucał czasem kubkiem w swojego dręczyciela, który to właził w niego, to przedrzeźniał z odległości, a wtedy żona ściągała mu buty i prowadziła na łóżko. Żonie Baltazar poddawał się, ale tak jak wszystkiemu, z nudą i przekonaniem, że to nie jest to, co być powinno. Odpychała go jej brzydota, jeszcze w ciemności to nic, ale w dzień.? Sen przynosił ulgę, ale nie na długo, w nocy budził się i zdawało mu się, że leży na dnie jamy z wysokimi ścianami i że nigdy się nie wydobędzie.
Bywało, że bił pięścią w stół i że biegł. Po to tylko, żeby zacząć naprawdę pić. Nie obchodziło się wtedy bez trzech, czterech dni, a pił tak, że raz wódka w nim się zapaliła i Żydówka w miasteczku musiała nad nim przykucnąć i nasikać mu do gęby - ten środek jest znany, ale przynoszący dyshonor. Rozchodziła się szybko wiadomość, że Baltazara znów nosi i jedni mówili, że to z tłuszczu i bogactwa, a drudzy żałowali, że marnieje, ponieważ zadał się z diabłem, co nie było tylko wymysłem, bo Baltaza