Nie uciekał, bo przed kataklizmem nie było ucieczki. Powietrze
wypełniały osobliwe dźwięki, głębokie westchnienia,
nagłe jęki i poszumy wiatru. Gdzieś w dali narastał
przeciągły, gromowy łoskot. Nie dostrzegał nigdzie
ludzi, zrozumiał, że ostrzeżeni wcześniej, ratowali
się ucieczką. Ale gdzie można było uchodzić przed
katastrofą, która ogarniała całą, zdawało
się, ziemię?
Kątem oka złowił jakiś ruch, odwrócił się gwałtownie i zdążył zobaczyć, jak smukła wieża z wieloramiennym wirującym krzyżem u szczytu pochyla się i wali nabierając prędkości. Runęła łamiąc z trzaskiem metalowe pręty, przebijając jakiś dach i
wzbijając
obłok kurzu.
W oknie pobliskiego budynku zwabiona hałasem zjawiła się
na mgnienie oka twarz ludzka. Awaru pobiegł tam, ale po kilku
krokach zatrzymał się jak wryty. Po białej powierzchni
ściany, dotąd gładkiej i czystej, przemknęła
jakby błyskawica. Ścianę zarysował czarny zygzak pęknięcia
z wieloma odgałęzieniami. Posypał się skruszony
mur.
|