Tak więc proces zaistnienia lub, inaczej mówiąc - narodziny i trwanie
piękna czy też ciekawości czegoś, zaczyna się, gdy jeden z drugim biorą
do rąk książkę i oddają się lekturze, zerkać zaczynają na obraz albo
słuchać zaczynają jakiegoś utworu muzycznego.
No i co się wówczas dzieje? Ano ośmieliłbym się stwierdzić, że zaczyna się wtedy coś dziać w konkretnym takim zawodniku. Zaczyna pracować jego wyobraźnia, uaktywniają się jego, nazwijmy to, wewnętrzne zmysły, czy jak kto woli - zmysły duszy. Zaczynają się pojawiać rozmaite skojarzenia, oddźwięki, rodzą się odzewy już tegoż osobnika. I to one dopiero sprawiają, że zaczyna się odczuwać zaciekawienie, piękno albo strach czy niepokój. Właściwie te wszystkie odczucia to są chyba nasze różne stany ducha. Powstające nie tylko przecież w zetknięciu z tak zwanym dziełem sztuki, dziełem rąk i głowy ludzkiej. Ale żeby nie zagęszczać jeszcze bardziej obrazu sytuacji, i tak już solidnie zagmatwanego, pozostańmy może przy kontaktach z dziełami sztuki. Dobrze Puchatku? - Dobrze Krzysiu - sapnął nieco znudzony i myślący zupełnie o czym innym, Puchatek. - Jedźmy zatem dalej. Owoż ciekawostką jest, że tak się jakoś składa, iż różne aspekty, atrybuty, czy też wręcz fragmenty albo warstwy jakiegoś konkretnego dzieła sztuki wywołują u poszczególnych odbiorców różne reakcje. Jednego przykuje to, a drugiego co innego. A nawet jeśli przykuje ich to samo, to jeśli sobie szczerze i od serca o tym pogadają, to okazuje się często, że ta sama rzecz wywołała u dwojga ludzi zupełnie inny oddźwięk. Jednego to zachwyciło, a co za tym często idzie - sprawiło, że całe dzieło zafunkcjonowało w nim głównie właśnie jako nośnik tegoż to zachwycenia, a więc przez to właśnie ono całe stało się dla niego dziełem pięknym i zachwycającym, podczas gdy drugiego ta sama rzecz na przykład w ogóle nie obeszła. Albo na przykład zniesmaczyła. Natomiast równocześnie jakaś inna rzecz z tego samego dzieła, którą ten pierwszy kompletnie olał, bo go na przykład takie sprawy w ogóle nie obchodzą, albo po prostu niczego w nim nie uruchomiły, nie poruszyły żadnych akurat u niego czułych strun, tego drugiego zawodnika właśnie jak najbardziej ruszyła. I żeby zobrazować ciekawostkę - przyjmijmy, że taż rzecz go, dajmy na to, przeraziła. Bo skojarzyła mu się na przykład koronkowa poszewka poduszki, na której leżała sobie czyjaś głowa z rzeczonego dzieła, z koronkami, w których pojawiła mu się w nocy nad łóżkiem zmarła pięć lat wcześniej babcia. I facet się wówczas posikał w pory ze strachu, a strach ten ściga go od tamtej pory. I sprawia, że do dziś każda taka koronka to jego nowa ze strachu trzęsionka. Śledzisz Puchatku? - Śledzę, ale miodu chcę - odparł ziewając Puchatek. - Tak więc co? Do jakich wniosków dochodzimy? - Nie wiem Krzysiu do jakich, cienki jestem w główkowaniu. Za to niezły w miodku pałaszowaniu. O Jezu, Jezu, co ja gadam, też jak kto głupi, z całym szacunkiem,
wierszem częstochowskim
sadzić zaczynam. Jeść! - Dobrze misiu, to potem. Na razie pozwól mi ciągnąć dalej. No więc ja sobie myślę, że dochodzimy do takich mianowicie wniosków, które zresztą zapewne niejedna mądra głowa wymyśliła przede mną, że to nie to, co stoi czarno na białym jest tym pięknem, strachem czy fascynacją, jeno to, co ten powiedzmy tekst pisany wywołał w odbiorcy. Tak więc myślę sobie też, że właściwie można by narysować szkic artystyczny o dupie słynnej Maryny, namalować obraz przedstawiający literalnie nic albo skomponować utwór o klasycznych siedmiu zbójach, ale zrobić to w taki sposób, że niósłby on jednak takie bodźce, które uruchamiałyby u ludności niesamowite reakcje. Czyli, że biorąc takie dzieło pod lupę mędrca, badacza, krytyka i znawcy, dochodziłoby się do wniosku, że autor jest kompletnym neptkiem w tej swojej dziedzinie, kompletnie na przykład nie ma pojęcia o warsztacie, a jednak nie wykluczałoby to niesamowitej nośności rzeczonego dzieła. Bo nie to by się liczyło, jakiego kunsztu świadkiem jesteśmy, albo jak świetnie facet skomponował i przemyślał sprawę, lecz co się z nami w końcu, de facto, dzieje, kiedy obcujemy z tym jego wytworem. Czyli wracając do tekstów, do tak zwanej literatury, często się zdarzyć może, iż dany tekst sam w sobie jest do luftu, jest o niczym. Mielizny, płycizny, nudy i pretensjonalizmy. A jednak czytamy go i coś się z nami dzieje. Coś się w środku zaczyna w nas dziać. Odzywają się rezonansem struny fortepianu. Drgamy i sami się sobie dziwimy, co też tam w nas tak drga. I dlaczego. Przecież tekst jest beznadziejny, o niczym, zaznacza się brak przesłania i myśli przewodniej na ten przykład.
A ja ci powiem teraz Puchatku, co się wtedy dzieje. Otóż jeśli ktoś
jest dobry, to tak operuje słowem, obrazem, dźwiękiem, że główne
strumienie energii przepuszcza pomiędzy zdaniami. Pomiędzy dźwiękami,
barwami, kształtami (wybór konwencji i języka to rzecz wtórna). I to
nie tekst sam w sobie wtedy się tak bardzo liczy, jeno te delikatne,
niewidzialne niteczki, pajęczynki babiego lata, płynące spomiędzy zdań
i akapitów. Sączący się cichutko, jak s
|