na nie było, ale zwolennicy ultrafioletu oraz kremów do opalania chcieli wierzyć, że tak będzie zawsze. Mrok nigdy już nie powróci, zniknie strach, nastanie wieczna jasność. Czcicieli białych nocy ogarnął szał, pragnienie nie kończącej się zabawy. Wszędzie gwar mieszał się ze skoczną muzyką; nieznajomi podchodzili do siebie i całowali się w usta; drażnili niedźwiedzie, obmacywali Cyganki, wódka lała się strumieniami. Tłum toczył się ulicami jak wielka śnieżna lawina. I nocy więcej nie będzie...
Środkiem Newskiego Prospektu pędziła kawalkada sań, otoczona gromadą rosłych Kozaków na karych wierzchowcach. Tańczący na ulicy uciekali spod kopyt końskich ze złością. Ocierali zdrowe, rumiane gęby ze srebrnych bryzgów, pryskających spod miękko sunących płóz. Obserwowali siedzące w saniach towarzystwo z niechęcią i zdumieniem, żegnając się zabobonnie. Zdawało im się, że to sam potężny Książę Ciemności postanowił z nich zadrwić, wyśmiać ich naiwną, szczerą wesołość. Eleganckie ekwipaże, roztrącając beztrosko ludzką ciżbę,
zapowiadały
rychły koniec świetlistego festynu.
– Dokąd pojedziemy? Do "Wujaszka Wani"?
|