Dane tekstu dla wyniku: 2
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000129
Tytuł:
Wydawca: Świat Książki
Źródło: Hanemann
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Stefan Chwin,  
Data publikacji: 1995
ął się do tłumaczenia i nagle melodia opowieści o kościelnych kapelach w dawnym Gdańsku zderzyła się z melodią przekładu - zderzenie, którego dotąd nie wyczuwałem nawet w głośnym czytaniu, a cóż dopiero w czytaniu oczami - powoli zaczął się przede mną odsłaniać sekret obcości, różnica tonu, o wiele ważniejsza niż różnica znaczeń, bo dotkliwie bliska, taka, którą każdy z nas sprawdza w głębi piersi instrumentem własnego ciała, zawsze mimo najlepszych chęci zazdrośnie strzegącego tego, co własne.
Ale to wszystko były tylko próby, wstępne przybliżenia, które więcej obiecywały, niż spełniały, więc poddawałem się im cierpliwie, czując wciąż cielesne oddzielenie od obcego piękna, które przyjmowałem trochę na wiarę, chociaż coraz więcej słów rozjaśniało się we mnie podwójnym, a nawet potrójnym znaczeniem. Odsłaniała się przede mną splątana architektura fraz, wsparta na fundamencie słów zawsze za długich - o tym nie wątpiłem - bo czym właściwie była nasza " Konstantynopolitańczykowianeczka ", którą mogliśmy zaszachować każdego, kto narzekał na nasze polskie stacatto, wobec "Einfuhrungsfeierlichkeit", "Elementarrunterricht" czy "Haushaltunsvorstand" - słów brzmiących jak stukot pociągu jadącego po kilometrowym moście nad Wisłą pod Tczewem? Wszystkie te przybliżenia uczyły mnie respektu dla mocnych wiązań cudzej mowy, ale moje serce w chwilach, gdy ucho zanurzało się w świat obcych brzmień, pozostawało kompletnie nieczułe na uroki akcentowań i modulacji, i tylko z zimnym zainteresowaniem śledziłem w głosie Hanemanna nowe obroty składni, która - pozornie wzbierając bogatymi znaczeniami - naprawdę była dla mnie pusta, jak rusztowanie czekające dopiero na budowę domu.
I było tak zazwyczaj. Lecz któregoś wrześniowego dnia, gdy z obojętną cierpliwością czekałem na kolejną próbę, ręka Hanemanna, w której pojawił się tom oprawny w zielone płótno, zawahała się, czy aby to, co się w niej znalazło, nie powinno powędrować z powrotem na półkę, ale nie, Hanemann zamyślił się - dostrzegłem w jego twarzy coś, czego dotąd nie zauważyłem: jakieś ledwie uchwytne złagodnienie rysów - zamyślił się, lecz gdy już - jak mi się zdało - miał odłożyć zieloną książkę na miejsce, sz