Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_k123041
Tytuł:
Wydawca: Wydawnictwo W.A.B.
Źródło: Piaskowa Góra
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit_proza
Autorzy: Joanna Bator,  
Data publikacji: 2009
Nad głową Janka Kosa nagle jakiś ruch, to dłoń Zofii biała w ciemności jak opłatek sięga po okiennicę, zamyka. Co za cisza teraz. Tylko gdzieś daleko szczeka pies, jakiś owad obudzony bzyczy w gęstwinie floksów. Jak to go odcięli, zostawili w ciemności, żadnej wdzięczności za lata kiełbas, rydzów, mostków cielęcych. Pogardzili nim. Za jego życie zmarnowane, dziurawy dach, stonkę, co znów zżera mu kartofle, trzeci rok z rzędu, za polio, za bliznę, za łzy, które teraz płyną i nie przynoszą ulgi.
Gdyby Janek Kos mógł przeniknąć wzrokiem przez ścianę z drewna zrytego przez korniki, zobaczyłby, jak Zofia i Ignacy siedzą naprzeciw siebie tak jak pierwszej nocy, ona na stołeczku, on na wąskim łóżku. Nad łóżkiem jelenie na rykowisku i Chrystus wiszą jak wtedy i zdjęcie Dominiki w sukience od komunii, którego wtedy nie było. Zobaczyłby, jak mężczyzna o białych włosach pije łapczywie mleko z kubka, a kobieta patrzy tak, jakby mleko gasiło jej pragnienie niezaspokojone przez prawie pół wieku. Zobaczyłby, jak wokół kobiecej postaci zaczyna pulsować seledynowa poświata i rozlewa się po kuchni jak rój robaczków świętojańskich, a mężczyzna o białych włosach wstaje i klęka przed Zofią, pochyla głowę na jej kolana. Ona teraz podnosi dłoń i kładzie na jego czole, a seledynowe światło roziskrza się jak krzyk. Zofia czuje obecność swojej matki, która tuż przy jej uchu szepcze, co komu pisane, temu w wodę kamień. Seledynowe światło jest niemal namacalne, słodkie i lepkie jak agrestowy kisiel. Zofia zna ten głos i mu ufa, niczego się nie boi, Ignacy wrócił, ma ukochaną wnuczkę, którą dostała od niekochanej córki, i tylko żal, że nie ma już niczego w zamian. Drzewko oliwne! Pojadą razem, zabierze Jadzię; powie, jedź ze mną, córeczko. Głowa Ignacego na jej kolanach jest czymś miłym, znanym i jednocześnie bardzo dalekim. Jego siwe włosy są dziwnie miękkie, jak futerko królika angory, prześwitująca skóra różowawa jak królicze oczy. Zofia podnosi się i bierze Ignacego za rękę, to ona go podtrzymuje, bo w tym wieku trudno zerwać się z klęczek, nawet jeśli klęczało się przed ukochaną. Kładą się na wąskim kuchennym łóżku, na którym Zofia sypiała przez te wszystkie lata. Stół, na którym zgwałcił ją Maniek Gorgól, porąbała na rozpałkę, ale nie dało się tego samego zrobić z niechęcią, jaką przez niego czuła do córki. To, co dał jej Ignacy, było jak prezent ukryty zbyt długo, by zrównoważyć odebrane przez tamtego, ale spróbuje stracone nadrobić. Taka podróż, trochę strach, ale nie z Ignacym. On, ona, Jadzia i Dominika, cała rodzina. Może ci jego z Ameryki też przyjadą? Ciekawe, jak wygląda takie drzewko? Jak jabłoń? Grusza? Zapyta jutro Ignacego, on będzie wiedział. Wykrochmalona pościel szeleści jak piasek, gdy się kładą, jest ciepła, można się w nią zapaść głęboko, miękko. Łóżko jest naprawdę wąskie, siennik wypchany słomą, w nogach makatka z wyhaftowanym napisem Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. W szafach myszy gryzą królicze skórki, ubrania giną w przejrzystych pyskach moli, bezszelestnie łuszczy się wapno ze ścian, wirują w powietrzu strzępki próchna . W lustrze w sieni pojawia się postać, do której Zofia przywykła, kiedyś myślała, że to jej odbicie, ale teraz, gdy oczy ma już nie te, nie jest pewna, może to jej matka Jadwiga, może córka Jadzia, a czasem wydaje jej się, że widzi tam wnuczkę, ale starszą, poważniejszą, z połową twarzy ukrytą w mroku. Postać rozgląda się, jakby kogoś szukała, jej usta układają się w słowo, które pozostaje niewypowiedziane, zielonkawa zwykle powierzchnia lustra czerwienieje, rozpala się i obraz znika. Zofia pachnie jak zalewajka z cebulą, jak maciejka, mimo iż na tę niezwykłą okazję umyła głowę nowym szamponem Palmolive. Przytulają się na łyżeczki i Ignacy wtula twarz w suche jak siano włosy starej kobiety. Myśli o Oświęcimiu i włosach; wydawało mu się, że rozpoznał warkoczyk dziewczynki imieniem Miriam, do której puszczał z balkonu ciotki Roisy Boiss papierowe samoloty. Zofia widzi stojący na stole budzik, jedyny zegar w jej domu, i przypomina sobie, że go nie nakręciła, myśli, że to dobrze, niech Ignacy pośpi sobie po długiej podróży. Nie trzeba się spieszyć. Zamyka oczy.
Gdyby Janek Kos mógł zajrzeć przed okno, zobaczyłby, jak twarz Zofii wygładza się i znów wygląda jak wtedy, gdy pierwszy raz przyniósł jej koszyk rydzów do młyna, ale nie ma go już wśród floksów, zgarbiony, ciągnąc za sobą chorą nogę, kuśtyka przez wieś najszybciej, jak potrafi. Noc jest gorąca i sucha, droga wysypywana popiołem z pieców kuchennych dymi, okna mijanych domów już ciemne. Ignacy zasypia pierwszy i śni mu się jabłko, które Zofia przyniosła mu na strych prawie pół wieku temu, a ona