dosłownie zza istnej
ciężkiej chmury dymu, nie było po prostu prawie nic widać. Jedna wielka
wisząca pod sufitem siekiera. Sztynk nie do opisania. W dodatku
oświetlenie samo w sobie blade i ubogie. Wszystko tonęło więc w
psychodelicznych oparach, które spowijały licznie zgromadzone, acz
niewyraźnie widoczne, ludzkie postacie. A owe snujące się gęste tumany
dymu przebijane były i jakby rozsadzane od wewnątrz jedynie gwarem
rozmów i krzyków.
Kiedy oczy oswoiły się trochę z ciemnością i z gryzącymi wyziewami, dostrzegli w kącie sali tańczącą na stole dziewczynę. Otaczała ją grupka przyjaciół i fanów. A ona tańczyła
zmysłowo
, wyginała kusząco smukłe ciało wężowymi, płynnymi ruchami. Wyglądała jak wiosenna dżdżownica wydostająca się na powierzchnię ziemi w porannych oparach mgły. Z tym że (nie tylko jak na dżdżownicę) była bardzo ładna. Młoda, ładna i ponętna.
Zośka szturchnęła Adama pod żebra, gdzie się gapisz pacanie, wszyscy
troje zachichotali. Adam jęknął śmiertelnie rażony i zwinął się
konwulsyjnie z bólu. Oboje przy tym popatrzyli dyskretnie, każde z
osobna, na Ewę. Ona też, ona też zachichotała. Mrugnął do żony
zwycięsko.
|