Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_PolPr_GKa01213
Tytuł: Społem, czyli osobno
Wydawca: "Polskapresse". Oddział "Prasa Krakowska"
Źródło: Gazeta Krakowska
Kanał: #kanal_prasa_dziennik
Typ: #typ_publ
Autorzy: Andrzej Plęs,  
Data publikacji: 2005-03-16
Załoga sklepów PSS „Społem” w Dębicy jest głęboko sfrustrowana. Ludzie mówią, że mają po temu powody. Jakby mało było konfliktów załoga – zarząd spółdzielni, w tle toczy się wewnętrzne śledztwo, bo część pracowników sklepowych nielegalnie wykorzystywała rabatowe karty klientów. Posypały się wypowiedzenia umów o pracę
To nie „Biedronka”. Nie ta skala i nie ten system. Tam międzynarodowa sieć sprzedaży detalicznej, tu kilkanaście sklepów, tam potężny kapitał, tu mało konkurencyjny kapitalik, tam potężne zyski i inwestycje, tu wyprzedawanie majątku trwałego. A jednak jest coś, co łączy oba podmioty – niezadowolenie pracowników z warunków pracy. I paniczny strach przed pracodawcą. Drugie silniejsze niż pierwsze, ale czasem czara goryczy przelewa się i niezadowolenie bierze górę. I przemawia. – Ludzie się boją – oświadcza wprost jeden z pracowników. – Ludzie się boją, bo tu nie chodzi tylko o to, żeby utrzymać pracę, ale też w jakim sklepie się pracuje. Bo za karę z „Delikatesów” albo „Kaprysu” można wylądować w sklepie jednoosobowym. A w takim nie idzie zarobić. Grafiki dwa W tej firmie nikt nie jest tylko kasjerką, magazynierem, sprzątaczką i sprzedawcą. Tu każdy jest każdym, czyli jeden pracownik spełnia wszystkie funkcje. I o ile praca w marketach pozwala zarobić, o tyle nie daje żyć. Zbyt mała obsada sklepów – zdaniem pracowników – skazuje każdego z nich na wykonywania tych wszystkich funkcji jednocześnie. A mała obsada – znów ich zdaniem – to efekt „zaciskania pasa” przez dyrekcję spółdzielni. I jeszcze coś – sposób na niepokornych. Tylko że w papierach dyrekcji wszystko gra i wszystko jest w zgodzie z prawem pracy. W sklepach, na „pierwszej linii frontu walki z klientem” nie jest. – Kierownik sklepu robi zawsze dwie listy grafików pracowniczych – opowiada były pracownik społemowskiego sklepu. – Ta, która idzie „na górę” do kadr i ta, która jest wykorzystywana w sklepie. Pierwsza jest zgodna z prawem, a druga z rzeczywistością. Tłumaczy, że system jest dobrze przemyślany – „góra” naciska na jak największe oszczędności, a z drugiej strony wymaga, by ludzie tak pracowali, by wystarczyło na urlopy, na wykorzystanie godzin nadliczbowych i żeby wszystko było zgodnie z kodeksem pracy. Zarządzenie wewnętrzne nr 1/2004 jasno to precyzuje. W efekcie to kierownik sklepu formalnie odpowiada za podwójne grafiki. Tylko że o obsadzie decyduje zarząd. – Miałam taki sygnał i zleciłam kontrolę – wyjaśnie Zofia Kusibab, preses spółdzielni. – Skontrolowano cztery placówki i w żadnej nie stwierdzono nieprawidłowości. Jeżeli ja wchodzę do sklepu i na obsłudze są dwie osoby, a na zapleczu cztery, to... taka jest prawda. Ten rzeczywisty grafik ma się nijak do oficjalnego. Wedle rzeczywistego pracuje się więcej niż przewiduje oficjalny grafik, bo poza godzinami handlu trzeba sprzątnąć sklep, rozładować dostawę towaru, uzupełnić półki. Za nadgodziny teoretycznie przysługują dni wolne. Teoretycznie, bo pracownika w jego wolnym dniu nie ma kto zastąpić, więc przychodzi do pracy. Bo musi i nie ma prawa odmówić. W praktyce nie istnieją dni wolne i nie istnieje pojęcie godzin nadliczbowych. Więc nie istnieje też finansowa rekompensata za godziny nadliczbowe. W „oficjalnym” grafiku pracownik odpoczywa po nadliczbówkach, w rzeczywistym – pracuje jak każdego innego dnia. I ponoć ze strachu o pracę nikt nigdy nie domagał się rekompensaty finansowej. Przeklęte manko błogosławione Zbyt mała obsada sklepów odbija się na finansach personelu i to w sposób pośredni. Jeśli ta sama osoba robi za magazyniera, kasjerkę, intendenta i sprzątaczkę, to nie jest w stanie dopilnować sklepu. A klienci kradli, kradną i kraść będą. W sklepach „Społem” nie ma wewnętrznego monitoringu, żaden ochroniarz nie pilnuje sklepu. A sprzedawczyni nie upilnuje go z pewnością, więc nieuczciwi klienci wynoszą, co się tylko da wynieść. Za starty płaci personel i to jest zgodne z prawem. Zarząd spółdzielni najczęściej godzi się rozłożyć manko na raty. Nikt nie protestuje, wszyscy płacą. I w dodatku każdy dostaje upomnienie z wpisem do akt. I – paradoksalnie – lepiej mieć manko niż superatę . Pierwsze można zwrócić z własnych pieniędzy, ale drugie oznacza, że albo oszukuje się klientów, albo – nie daj Boże – wprowadza do sklepu i sprzedaje własny towar. A za to płaci się miejscem pracy. Wylecieć nie jest trudno, na każde miejsce czeka kolejka chętnych – pracowników, którzy z różnych przyczyn nie zostali zwolnieni, ale poprosili o urlop bezpłatny. Ta swoista „lista rezerwowych” to – zdaniem załogi spółdzielni – kolejny straszak. Za manko też można trafić na „listę rezerwową”, niekoniecznie na bruk. Idzie się na urlop – ktoś musi zastąpić pracownika. Nie wiadomo czy po urlopie będzie dokąd wracać, czy nie trafi się na „listę rezerwową”. Czy w ogóle i kiedy z listy trafi się do pracy – zależy od zarządu. I do jakiej pracy? Do „Supersamu” czy do jednoosobowej, osiedlowej klitki? Sprawa się rypła „Społem”, wzorem innych sieci sklepów, wprowadziło program lojalnościowy dla stałych klientów: karty rabatowe. Afera wybuchła we wrześniu, kiedy jeden z klientów zatelefonował do zarządu spółdzielni w Dębicy z informacją, że sprzedawczyni na stoisku monopolowym w jednym ze sklepów użyła karty rabatowej, choć klient takiej jej nie przekazał. Kilkuprocentowy rabat pracownica chowała do kieszeni. – Czy pani wie, co się u pani w sklepie dzieje, czy pani panuje nad sytuacją? – relacjonuje zgłoszenie klienta Zofia Kusibab, prezes dębickiego „Społem”. – Powiedział w którym dniu, o której godzinie. Klient przed nim zrobił zakupy za 200 złotych, wziął towar, zapłacił, odszedł a sprzedawczyni „przejechała” kartą rabatową przez czytnik. Delegacja zarządu pojechała na miejsce, zaczęła od przeglądania wydruków z kas fiskalnych. Z wydruków wynikało, że ta sama karta używana była kilka – kilkanaście razy w ciągu dnia. Rekord wynosił ok. 30 razy, co by znaczyło, że klient 30 razy tego dnia kupował w tym samym sklepie. Odstępy między kolejnymi transakcjami wynosiły czasem tylko kilka minut. Zaczęło się wewnętrzne śledztwo. – Z zeznań wynikało, że pani kierownik dała karty dwóm swoim pracownicom na stoisku monopolowym, żeby właśnie tak robiły – tłumaczy Z. Kusibab. – Najpierw nikt niczego nie wiedział, ale po grafiku, liście obecności i wydrukach z kas fiskalnych wynikało, że właśnie te trzy pracownice „nabijały” karty. To była zmowa milczenia, bo najpierw trzy pracownice broniły swojego kierownictwa. Wszystkie trzy otrzymały wypowiedzenia umów o pracę. Szybko okazało się, że trzy osoby, to już za dużo, by zachować tajemnicę, więc i znaczna część z reszty personelu sklepu zaczęła (nad)używać kart stałego klienta. Zaczęły sypać Trzy wyleciały z pracy i pewnie nie mogły pogodzić się z tym, że one tak, a reszta robiła to samo i zachowała miejsce pracy. Zaczęły mówić o innych, przede wszystkim o swojej byłej kierowniczce. Ta przed zarządem spółdzielni przyznała się, że dała podwładnym polecenie używania kart klienta. Posypały się kolejne głowy. W efekcie zarząd wymienił kadrę w „Kaprysie”. Potem przyszła kolej na „Sezam”, bo i tam do woli kasowano karty stałego klienta. – Nie jesteśmy w stanie określić, jakie straty ponieśliśmy w związku z tą sprawą, bo trzeba by zatrudnić drugie tyle administracji do przeglądania wydruków z kas fiskalnych kilku sklepów przez szereg miesięcy – tłumaczy prezes Kusibab. Trzy pierwsze panie przestały być pracownikami „Społem” z końcem stycznia, następne cztery odchodzą z końcem marca – też w wyniku wypowiedzenia. W sumie przez karty straci tu pracę 9 osób. Dwie kolejne dostały przeniesienie na inne, mniej atrakcyjne stanowisko pracy. Tyle o „Kaprysie”. Trwa kontrola w „Sezamie” – osiem osób przez dwa tygodnie wpatrywało się w wydruki z kas fiskalnych. Na razie wypowiedzenia dostały trzy osoby, ale pewnie na tym nie koniec. Mówią niechętnie Sami pracownicy niechętnie mówią o sprawie. Winnych starają się usprawiedliwiać: – Te „dodatkowe” pieniądze miały pójść na pokrycie manka, żeby nie trzeba było płacić z własnej kieszeni – mówią, ale chyba bez przekonania. – Poza tym w regulaminie nie ma nic, że nie wolno użyczyć karty rodzinie czy znajomym, każdy mógł korzystać z tej samej. Cztery ze zwolnionych pracownic odwołały się do sądu pracy. W przeciwieństwie do tych pracujących – nie mają już nic do stracenia. andrzej plęs