Kowalski wiedział, czego szuka. Szukał programów z Japonii i miał nadzieję zobaczyć lub usłyszeć Adama Krauzego. Rachunek prawdopodobieństwa mówił mu, że to nie może się udać. Ale przeczucie mówiło co innego.
Patrzył dniem i nocą w telewizory. Usiłował nauczyć komputer, jak ma wyłapywać nagłe wtargnięcia obcych programów. Ale do tego potrzebna była intuicja. Współczesna telewizja za bardzo chciała zaskakiwać, podniecać,
szokować
, zbyt często nawet programy informacyjne przypominały klipy reklamowe lub muzyczne. Sztuczna inteligencja, istota bez smaku i węchu, w świecie ludzi była jak na obcej planecie. Skąd miała wiedzieć, że afrykańskie dzieci, filmowane z góry, aby ich głowy wydawały się większe, a ręce i nogi chudsze, mogą reklamować szwajcarskie czekoladki? I jak mogła się domyślić, że policyjne zdjęcia z karambolu na autostradzie, gdzie martwe ciała leżą wśród bakłażanów i pomidorów, nie należą do programu dla hodowców warzyw?
W końcu go znalazł. Wyglądał tak jak kiedyś, szczupły i chłopięcy, z ciemnym kosmykiem włosów spadających na czoło. Ale tego, że Adam Krauze może płakać, Kowalski się nie spodziewał.
|