Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_3102000000004
Tytuł:
Wydawca: Tenten
Źródło: Przymknięte oko opaczności
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_fakt
Autorzy: Jeremi Przybora,  
Data publikacji: 1994
Z Puławskiej ruszyłem do radia, chociaż nie miałem tego dnia dyżuru, w nadziei zobaczenia się z Julkiem. Misza wraz z całą rodziną, z wyjątkiem Paszy i Kostii, przebywał w Szczorsach.
W radiu na Zielnej dowiedziałem się, że "kolega Krzyżewski"
został zmobilizowany i już nie będzie pełnił funkcji inspektora.
Starsza koleżanka, która mnie o tym powiadomiła, oświadczyła mi
z tajemniczą miną i całkowicie poufnie, że około godziny...(nie
pamiętam której) po południu z Placu Dąbrowskiego, gdzie
znajdowały się biura wydziały administracyjnego PR, wyruszy
kolumna ewakuacyjna, której przewodzić będzie sekretarz
generalny, dyrektor Karaffa-Kreuterkraft. Wiadomość jest poufna,
gdyż nie starczy miejsc dla wszystkich chętnych. Podziękowałem
koleżance (ona sama nie miała zamiaru wyjeżdżać) za życzliwość i
pomyślałem, że przed chwilą wysiadłem z rodzinnego samochodu, by
za chwilę usiłować dostać się do zatłoczonego autokaru, który
wyruszy zapewne w tym samym kierunku. Ale na roztrząsanie tej
sprawy nie było czasu, zwłaszcza, że niewiele go zostało do
wyruszenia w drogę słynnej potem, jak ją ochrzczono "karawany
Karafft-Kreuterkrafta". Kiedy z walizeczką w ręku zjawiłem się
przed wyznaczoną godziną na Placu Dąbrowskiego, autokary i
pojazdy osobowe już czekały, niebardzo jeszcze zapełnione. Nie
było żadnych "scen dantejskich" przy zajmowaniu miejsc, więc
albo mało ludzi wiedziało o "karawanie" albo wielu postanowiło
zostać. Usiadłem koło Karola Pieńkowskiego, byłego kolegi
spikera, a wtedy już chyba dyrektora stacji krótkofalowych na
zagranicę. Pan Karol darzył mnie sympatią (namawiał nawet kiedyś
na pracę u niego w programach dla zagranicy), więc z radością
powitał fakt, że będziemy towarzyszami podróży w nieznane. Kiedy
jednak rozległ się odgłos zapuszczanych silników i kolumna za
moment miała ruszyć, jakiś nagły wewnętrzny "imperatyw
kategoryczny" sprawił, że ze słowami "Rozmyśliłem się. Do
widzenia, panie Karolu." i z moją walizeczką wyskoczyłem z
autokaru. Szedłem wśród gęstniejącego już mroku przez
zaciemnione , ciche miasto, słysząc za sobą milknący odgłos
odjeżdżającej kolumny pojazdów. Nic w atmosferze grozy wiszącej
nad miastem nie potwierdzało słuszności mojej decyzji. Pytałem
też siebie samego, dlaczego wysiadłem i nie znajdywałem na to
odpowiedzi. Nie wiedziałem, że mój krok przekreślił
najprawdopodobniej moją karierę w polskiej sekcji BBC, w której
Karol Pieńkowski pełnić miał z czasem jakieś ważne funkcje. Może
i mnie przyszłoby, jak Józiowi Opieńskiemu, zwoływać naród doby
wojennej i powojennej słowami "Tu mówi Londyn!". Mojej,
niezrozumiałej dla mnie samego, decyzji nigdy jednak nie
żałowałem. Przeciwnie, mógłbym się dopatrywać w niej interwencji
Opatrzności, gdybym tył tak dobrego mniemania o sobie moja matka
chrzestna, zwana "ciocią" Julą. Odznaczała się wraz ze swoim
mężem żarliwą wiarę. Również w to, że Matka Boska osobiście
rewanżuje im się za tę żarliwość, szczególnie dbając o to, żeby
dobrze im się powodziło. Pewnego dnia mama odwiedziła oboje i na
widok nowych, kosztownych mebli w salonie powiedziała "Nic mi
nie mówiłaś, Julu, że zmieniacie umeblowanie salonu." Na co
ciocia Jula stwierdziła ze skromną miną: "Bo to niespodzianka od
Matki Boskiej."
Tego wieczoru raz jeszcze byłem na Zielnej. Na dyżurze zastałem Zbyszka Świętochowskiego. Jak mi powiedział, są to ostatnie chwile Warszawy Pierwszej. Po zakończeniu dzisiejszego programu oba nadajniki, zarówno Raszyn, jak i Mokotów (Warszawa Druga) mają zostać zniszczone, żeby "nie wpadły w ręce wroga". A więc znowu dostarczył mi, spóźnionego co prawda, argumentu za wyjazdem. Mimo to wciąż byłem daleki od "plucia sobie w brodę". Zwłaszcza