Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_3102000000008
Tytuł:
Wydawca: Instytut Literacki
Źródło: Szkice piórkiem : (Francja 1940-1944)
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_fakt
Autorzy: Andrzej Bobkowski,  
Data publikacji: 1957
az wypiję ją wolno, wolniutko, jak kieliszek dobrego wina. A potem? Mój Boże... "Jutro", "potem", "w przyszłości" to są słowa z tamtej epoki. Przepadła, zginęła i niech jej historia lekką będzie. Gdyby tych słów nie potrafiło się odrzucić, to "teraz" straciłoby cały sens, cały urok. Chcę żyć tylko "teraz". Od pierwszego dnia tutaj poczułem najdokładniej, że los pozwolił mi wyciągnąć jakąś olbrzymią wygraną i że trzeba cenić każdą minutę. Magazynuję je. Pełne, okrągłe, pachnące minuty i godziny.
Najpierw był Dakar. Anglicy nie chcąc dopuścić do powrotu floty francuskiej pod opiekę Niemców, zbombardowali , utopili lub uszkodzili połowę najlepszych jednostek morskich Francji. Wywiązała się regularna bitwa morska między Francuzami i Anglikami. Anglicy zrobili, co mogli. Żałosny widok. Najważniejsze jest jednak to, że Francuzi jednak bili się. Wprawdzie w Dakarze i przeciwko Anglikom, ale bili się. Zachowali się po tym jak żigolo, który dostał w twarz - wszystkie gazety płakały: to ja z tobą tańczyłem, a ty, a ty - buuu, buuu jesteś taka. Teraz zerwali stosunki dyplomatyczne z tymi paskudnymi Anglikami. Cała nienawiść do Niemców, cały żal za tę ich wojnę ucieczki, wyładowują teraz na Anglikach. Gdy mówię, że jestem Polakiem, kiwają smutno głową: "Też ofiara Anglików". Dziś 14 lipca. Rząd francuski, znajdujący się obecnie w Clermont-Ferrand, wydał zarządzenie, że dzień ten ma być obchodzony jako dzień żałoby narodowej; w kościołach msze żałobne. Jak przez mgłę przypominam sobie ten dzień rok temu. Tłumy ludzi na Champs-Elysées. Jakie to wojsko było wspaniałe... Dlaczego wszędzie to przeklęte kłamstwo? Czy warto wspominać? Na pewno nie. Piszę to i mimo woli uśmiecham się. Ogarnia mnie jakaś złośliwa radość, że to wszystko pękło, trzasło, że jeszcze będą jakieś szwy pękać.
Byłem dziś w zamku, w katedrze. Przed ołtarzem stał sztandar, ksiądz w czarnym ornacie, msza bez dzwonków. Po nabożeństwie organy huknęły "Marsyliankę". Kolana mi się ugięły, ściskało w gardle. Tadzio miał łzy w oczach. A Francuzi wychodzili z kościoła uśmiechnięci, wielu jeszcze przed wyjściem tkało papierosa w usta, nakładali kapelusze, grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu zapałek lub zapalniczki. Zaciskałem pięści. O ileż trudniej żyć, gdy się jest - barbarzyńcą. Nie - przyszłość nie należ