Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_2004000000014
Tytuł:
Wydawca: W.A.B.
Źródło: Złoty pociąg
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Mirosław M. Bujko,  
Data publikacji: 2006
Na wysokości tysiąca pięciuset metrów, gdzieś nad pasmem Siewiernyje Uwały25, kilka dni później.
Major Hemmings miał najwidoczniej dobre notowania u swoich bóstw opiekuńczych. Dzięki ich wyjątkowej przychylności mógł z wysokości podziwiać rosyjski krajobraz. Opatulony w skórzaną, podbitą futrem kurtkę, wystrojony w stylową pilotkę i gogle, z szyją owiniętą szalem, siedział nawet dość wygodnie, na brezentowym pasie pełniącym funkcję siedzenia w tylnej kabinie rozpoznawczego sopwitha, potocznie nazywanego Półtora Słupka. Nazwa wzięła się stąd, iż 1 i 1/2 Strutter, konstrukcja prosta i pomysłowa, miał komorę płatów związaną jedną parą słupków normalnych i jedną o połowę krótszych. Zresztą wszystkie konstrukcje sir Sopwitha (nazywane czule przez lotników „menażerią”) miały nazwy mało wyrafinowane. Ot, choćby jeden z najlepszych myśliwców walczących nad frontami całej Europy – Camel – czy jego poprzednik, także postrach niemieckich pilotów, Sopwith Pup (Szczeniak). Półtora Słupka także okazał się jednym z najbardziej udanych samolotów wielozadaniowych tej wojny. W wersji dwumiejscowej był samolotem rozpoznawczym, w jednomiejscowej myśliwcem bombardującym. Napędzany niewielkim silnikiem rotacyjnym Clerget dysponował przyzwoitą prędkością przelotową i sporym zasięgiem – w zależności od warunków i siły wiatru nawet pięciuset kilometrów. To oczywiście za mało, by bez uzupełnienia paliwa przelecieć z Archangielska do Wiatki. Taki silnik zużywa około czterdziestu litrów paliwa na godzinę. Dlatego specjaliści z „Vindictive”, ponagleni depeszą z Admiralicji, wymyślili rzecz następującą. Polecą trzy „półtorasłupki”. Dwa w pełni uzbrojone, przy czym jeden tylko z pilotem, drugi z pilotem i pasażerem w osobie Hemmingsa, oraz trzeci, w którym poleci tylko pilot i dodatkowo 250 litrów benzyny. Z tego trzeciego, by mógł pełnić rolę tankowca, wymontowano wszystko, co można było wyjąć, łącznie z fotelem obserwatora, karabinami maszynowymi, zamkami bombowymi i kamerą fotograficzną. W kabinie obserwatora i w kadłubie upchano beczkę i kanistry z paliwem w takiej ilości, iż parowa katapulta lotniskowca, który specjalnie w celu wyrzucenia „półtorasłupków” wypłynął w morze, z trudem wyekspediowała przeciążoną maszynę w powietrze, a patrzącym wydawało się przez chwilę, iż strutter zaryje w fale, gdy tylko opuści pokład startowy. Teraz leciały tylko dwa. Trzeci zamienił się już pewnie w kupkę zwęglonych szczątków. Lecieli w trzy maszyny dotąd, aż wskaźniki paliwa zaczęły oscylować niebezpiecznie blisko litery E26. Wówczas dowodzący kluczem angielski flight leader (czy jak to się tam u nich mówi), palcem wskazującym wymownie pokazał w dół. Wkrótce (pewnie znów za sprawą słoniogłowego bóstwa) znaleźli przyzwoity kawałek równego stepu i „półtorasłupki” na resztkach paliwa gładko spłynęły na ziemię, a wielkie, półmetrowe koła podwozi sopwithów poradziły sobie z nierównościami i ukrytymi w wysokiej trawie norami bobaków. Z powietrza widać było, iż w promieniu wielu kilometrów nie ma żywego ducha. Po wylądowaniu trzech Anglików zabrało się do pracy, a Hemmings, z ciężkim automatycznym browningiem pod pachą, pełnił rolę ubezpieczenia. Nie wysilał się zresztą zbytnio, widząc, iż bezludną okolicę zamieszkują jedynie hałasujące nad miarę świerszcze. Po godzinie wszystko było gotowe do startu. Anglicy za pomocą ręcznej pompki sprawnie przetoczyli paliwo z beczki i kanistrów do dwóch maszyn, które miały lecieć dalej. Resztkami polali trzeciego sopwitha i podpalili go, salutując z szacunkiem, podczas gdy zabarwiony na niebiesko płomień trawił impregnowane płótno płatów z trójkolorowymi, niebiesko-biało-czerwonymi kołami. Jeszcze chwila i dwa pozostałe samoloty uniosły się po krótkim rozbiegu w powietrze. Na dole coraz bujniej i jaskrawiej buzował wesołym płomieniem bez dymu trzeci, przeznaczony na całopalną ofiarę „półtorasłupek”. Drugi etap lotu upłynął spokojnie i trwał niecałe dwie godziny, a samoloty w miarę spalania benzyny robiły się lżejsze i mogły lecieć szybciej.
W powietrzu nie mieli się czego obawiać, bo bolszewickie lotnictwo dopiero się tworzyło, a na wysokości półtora kilometra nie dosięgnąłby ich także nikt z ziemi. Cała rzecz została obmyślona bardzo sprytnie. Przy okazji przerzutu Hemmingsa biali dostaną dwie dobre wielozadaniowe maszyny z personelem przeszkolonym także w obsłudze silników i płatowca, które z pewnością pomogą im w sprawnym rozpoznaniu sił wroga.