Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_k123585
Tytuł:
Wydawca: Niezależna Oficyna Wydawnicza Nowa
Źródło: Ogród miłości
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Witold Jabłoński,  
Data publikacji: 2006
mam w sakwie dobrze zabezpieczoną flaszeczkę z olejem ziemnym, którą trzymałem na specjalne okazje, kiedy trzeba było zadziwić spektatorów jakąś jarmarczną sztuczką. Wydobyłem kruche naczyńko i cisnąłem nim w najbliższego napastnika, a Piotr, jakby czytając w moich myślach, czym prędzej przyłożył do jego piersi swoje kościane łuczywo. Kolejny łotr biegł po chwili przez cmentarz niczym żywa pochodnia, wrzeszcząc straszliwie. Wtedy mój młody krewniak popełnił błąd, który mógł nas drogo kosztować.
Upojony naszymi sukcesami Piotr nabrał bojowego animuszu, toteż rzucił się prosto w sam środek zgrai wrogów, wymachując na wszystkie strony ognistym orężem i kłując trzymanym w lewej dłoni kordelasem. Mylił się jednak, jeśli sądził, że rozpędzi tym hałastrę na cztery wiatry, było ich po prostu zbyt wielu. Szaleńcy rzucili się nań z zajadłą wściekłością i już po chwili wytrącili mu z dłoni żagiew i obalili młodzika na ziemię. Ujrzałem, jak pokrywa go masa wrażych ciał. Skoczyłem na pomoc. Wydobytym z ukrytej pochwy puginałem dźgałem na oślep w tę żywą, rozedrganą plątaninę rąk, nóg i wychudłych kadłubów, modląc się w duchu do wszystkich bóstw niebiańskich i piekielnych, abym nie wyrządził przy okazji krzywdy memu siostrzeńcowi. Ten jednak okazał się silniejszy i zręczniejszy, niż sądziłem. Wijąc się jak piskorz i wykorzystując siłę swych ramion, zdołał się wydobyć z opresji. Policzek miał rozorany pazurami i spływający krwią, ale poza tym uniknął większych obrażeń, a przy tym nie wypuścił z dłoni ostrego myśliwskiego noża. Mogłem się teraz zwrócić ku mej siostrzenicy, która nie przestawała wydawać z siebie rozpaczliwych, urywanych okrzyków, nabrzmiałych strachem i obrzydzeniem.
Miała ku temu poważne powody, albowiem wygłodniałe harpie, zachowujące już tylko pozór niewieściego stanu, wczepiły się w nią kłami i pazurami. Małgorzata broniła się sztyletem, rozjuszone wiedźmy jednak, kłute w ramiona i piersi, zdawały się wcale nie czuć bólu, aż w końcu mizerna broń wypadła z wykręconej ręki na ziemię. Ciąłem jedną z jędz przez plecy, żłobiąc krwawą pręgę, ale oszalała harpia nawet nie drgnęła. Nieszczęsna dzieweczka zaczęła tymczasem słabnąć pod naporem ataku i zdawała się