odziany. Nie należał też chyba do pozbawionych tkanki tłuszczowej chudzielców, bo czasy robiły się coraz cięższe i nadwyżka sadła równie skutecznie jak brokaty i hafty wyróżniała klasy wyższe od pospólstwa. Efekt był taki, że podróżny spalił się na brunatno-czarny wiór niczym pieczeń roztargnionej kucharki i nie sposób było ustalić po wielkości zwłok, czy były niegdyś niedużym mężczyzną, niewiastą czy wyrośniętym nastolatkiem. Może z bliska. Ale Debren, choć podszedł bardzo blisko, nie patrzył.
Powłócząc ustawioną bokiem stopą, narobił śladów i szybko czmychnął między jodełki gęstego zagajnika. Czarnucha nie była ani bardzo stroma, ani bardzo wysoka. Ale była górą i wiatr śmigał tu wszędzie, gdzie drzewa i zarośla nie rosły w liczniejszej gromadzie. Był
lodowaty
, zabójczy dla nagiego człowieka i dużo groźniejszy od słabego, suchego mrozu.
Debren podostrzył wzrok i nie bez trudu wypatrzył skryte za ołowiem nieba słońce. Było na prawo od szczytu. Dobrze. Wylądował gdzieś na południowych stokach Czarnuchy, tych łagodniejszych, z drogą i stacją przekaźną. Pod tym względem nawigatorzy z Frycfurdu nie zawiedli.
|