Dane tekstu dla wyniku: 98
Identyfikator tekstu: PWN_3102000000023
Tytuł:
Wydawca: Iskry
Źródło: Choroba dyplomatyczna
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_fakt
Autorzy: Daniel Passent,  
Data publikacji: 2002
postępowanie jest niemożliwe, Polska jawi się więc w Chile jako zagłębie duchowe, ale nie gospodarcze. Kiedy przy okazji urlopu byłem w Polsce, rozmawiałem o tym ze wszystkimi szychami, począwszy od prezydenta i ministra spraw zagranicznych, a skończywszy na dyrektorach i urzędnikach MSZ. Wszyscy przyznawali mi rację. Ci odchodzący, z AWS, byli już zrezygnowani i pakowali się w świat, nadchodzący byli pełni dobrych chęci, zapowiadali "ekonomizację dyplomacji", z czego na razie niewiele wynika.
Aleksander Kwaśniewski, rozmawiając o tym ze mną co najmniej na rok przed swoją wizytą w Chile, powiedział, że pragnie, aby jego podróż służyła promocji naszej gospodarki. "Nie chcę być turystą" - powiedział. Kiedy więc zbliżał się termin wizyty, złożyłem wizytę Włodzimierzowi Cimoszewiczowi, wówczas już desygnowanemu na ministra spraw zagranicznych, ale jeszcze przed zaprzysiężeniem rządu. Wyraziłem pogląd, że nie wystarczy nawet najlepsza prelekcja jednego z naszych ministrów, jak również ekipa dwudziestu choćby najbogatszych przedsiębiorców. Same słowa i uściski dłoni w Chile nic nie znaczą. Chile jest krajem modnym, co kilka dni przybywa tam inna delegacja, ministrowie, szefowie korporacji, przewodniczący parlamentów, gubernatorzy stanów i prowincji. W tych warunkach nie można oczekiwać, że nawet na najlepszy odczyt o możliwościach gospodarki polskiej przyjdzie dużo ludzi. Potrzebna jest wystawa "Made in Poland" albo skromniej - polskie wyroby, od biżuterii, szkła, artykułów skórzanych, ceramiki, farmaceutyków i kosmetyków aż po szybowiec lub samolot dromader, żeby Chilijczycy na własne oczy zobaczyli, żeby pokazała to telewizja i opisała prasa. W zasadzie wszyscy moi rozmówcy się zgadzali, a minister spraw zagranicznych wziął sobie sprawę do serca i wystosował nawet w tej sprawie list do ministra gospodarki. Co z tego, skoro sprawa kolejny raz okazuje się niemożliwa do realizacji z braku funduszów. Pan prezydent przyleciał pełen dobrych chęci, z ministrami i przedsiębiorcami, być może wyniknie z tego montaż dromaderów w Chile, ale to za mało. Sam prezydent nie zastąpi promocji. Jedyna nadzieja w sieci chilijskich domów towarowych "Ripley", które od kilku lat sprowadzają polskie szkła i kryształy. "Ripley" gotów był przeznaczyć na wystawę polskiego szkła oraz innych wyrobów (jeśli je dostarczymy), bez żadnej opłaty z naszej strony, całe piętro: 4000 metrów kwadratowych w najważniejszym pasażu handlowym w Santiago, a ponadto zapewnia reklamę w telewizji i w prasie (między innymi kolorowy katalog, dołączany do "El Mercurio", to jest około 200 000 egzemplarzy). Jeśli dostarczymy nasze wyroby, wzory, plansze, kasety wideo lub inne eksponaty, "Ripley" chętnie je pokaże obok swojego szkła na sprzedaż. Niczego od nas nie chcą, tylko żebyśmy wydali koktajl z okazji otwarcia wystawy oraz dostarczyli polską oprawę muzyczną. Polskie przedsiębiorstwa mogą więc w sercu Santiago wystawić swoje wyroby, płacąc jedynie fracht, ale czy do tego dojdzie - bardzo wątpię. Kto ich w Polsce o tym poinformuje, kto ich wybierze i dobierze, kto ich zachęci i namówi? Chyba nawet bóg Hermes nie dałby rady i nie dał. Z kraju nie przyszło nic poza drukowanym poradnikiem, jak robić interesy w Polsce. Zostałem zawiadomiony, że z wystawy nici. Jak to? - zapytałem. - Wszak to wszystko wbrew intencjom prezydenta, wbrew zapowiedziom premiera Leszka Millera, że będzie wymagał "ekonomizacji" dyplomacji, że ambasadorowie będą rozliczani z eksportu, że to wbrew poparciu ministra Cimoszewicza i wszystkich świętych. Okazało się, że w sprawie promocji gospodarczej nawet Kwaśniewski, Miller i Cimoszewicz nie pomogą.
Z własnej inicjatywy media chilijskie o gospodarce polskiej długo jeszcze nie będą wspominać. Handel zwłokami to co innego, to każde media kupią. W tych dniach "El Mercurio" przyniósł obszerną informację, że koło krematorium w miejscowości Noble w stanie Georgia, w USA, odkryto rozkładające się zwłoki około stu osób, przeznaczone do kremacji i nigdy nie skremowane. Nawet najważniejszy dziennik żywi się padliną.