Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_3102000000068
Tytuł:
Wydawca: Iskry
Źródło: Czerwona nić : ze wspomnień i prac rodziny Lederów
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_fakt
Autorzy: Stefan Leder, Witold Leder,  
Data publikacji: 2005
Warszawa, dnia 19 listopada 1905 roku
Już 3.00 dochodzi i znowu opanowała mnie gorączka życia. Nie chcę iść spać. Jak pensjonarka piszę dziennik. Zimno okropnie w pokoju - zmarzłem, siedząc trzy godziny przy biurku. Lecz dobrze mi teraz mieć kilka godzin samemu dla siebie. Myśleć i pracować swobodnie - być tylko z samym sobą. Wydaje mi się, że świat mój wewnętrzny rozszerza się i pogłębia - całe życie, walka i borykanie się moje nabierają treści. Ja gadałem tylko onegdaj - nie mógłbym nigdy porzucić sprawy. I w tych chwilach samotnych mój ból osobisty maleje i to, co wczoraj, dziś i ciągle - wyrzucam sobie, jakby istnieć przestaje i nie wydaje się tak podłym. Jakieś uczucie rozkoszy życia, myśli i walki ogarnia mnie - poddaję się temu uczuciu - coś lubieżnie słodkiego jest w tych uczuciach - jakaś rozkosz niewysłowiona. Ludzkość przestaje być abstrakcją - staje się żywym ciałem, moją jaźnią własną. Tragedia życia znika - pozostaje tylko rozkosz trwania w walce. Mam słuszność - po tysiąc razy mam słuszność - uciec od obłudy - od towarzystwa naszej "inteligencji" - od jej konwenansów i sprzeczności - od jej jałowości ohydnej, od jej znieprawienia, od jej dobrobytu i gadaniny - rozczulania nad położeniem robotników - jakie to wszystko wstrętne - trzeba uciekać od nich tak samo, jak i od dobrobytu. Ja nauczyłem się od nich uskarżać się - przejąłem się fałszem, który wlazł mi gdzieś głęboko w duszę, gnębiąc mnie. Strasznie źle mi było. Uskarżałem się na życie - na pracę - na jej nawał - a każdy mi współczuł - poił mnie i karmił. I ich, i moje przekonania nie przestawały być czemś żywym - żałować zacząłem sam siebie - przestałem być socjalistą - stałem się zwyczajnym filistrem. Logika tylko pozostała stara. Coś fałszywego zgrzytało mi w duszy. Nawyknienia nowe parły mnie do szukania "kariery". W partii bym jej nie znalazł - zacząłem myśleć o porzuceniu partii. Za uczuciem powoli i logika musiałaby się zmienić. Lecz nie - teraz już nie będzie tego - zmieni się wszystko, zmieni. Czy może być rozkosz większa aniżeli ta, którą odczuwam po pracy całodziennej - nie mając sytego, wypchanego dobrobytem żołądka, lecz mając poczucie, że życie jest tak piękne - a walka ze złem świata tak bardzo porywająca. Nie mieć z ludźmi stosunków, nie na idei opartych - żyć sobą samym - być zupełnym egoistą - żyć tylko swoją ideą - samym poczuciem życia. Bo wszyscy ludzie są mi właściwie obojętni. Do pracy pcha mnie nie ukochanie ludzi, a odczuwanie fałszu strasznego; gdy nędzarz w łachmanach prosi mnie o jałmużnę - nie jego żal mi - czuję wstręt do siebie samego. Moja praca teraz jest reakcją przeciw temu fałszowi - jest odkupieniem i uświęceniem istnienia mego - jest raczej estetyczną potrzebą niż ukochaniem człowieka. Ukochanie jest raczej skutkiem, jest iskrą wypryskującą z innego ogniska - ogniska harmonii, prawdy, iskrą, która nieraz i w moim sercu nieci ogień - pragnienie walk o wolność - o szczęście ludzi, skutych teraz krzywdą i złem świata. Trzeba kończyć. Pewnie zmęczyłem Panią.
Warszawa, 23 listopada 1905 roku