oma też potrafi? Jeśli jest czarownikiem!
Zaśmiałem się. Wiedziałem, że ojciec żartuje, ale uniosłem się na
łokciu i obejrzałem na wszelki wypadek. Spojrzałem w głąb zdziczałego
sadu za nami, między jabłonie - czy stamtąd ktoś nie nadchodzi? Nikogo
nie było.
- Tato, wierzysz w czary?
Ojciec zapadał w poobiednią drzemkę. Leżał na wznak, z rękami
skrzyżowanymi pod głową. - Później porozmawiamy, dobrze? - Odwrócił się
do mnie plecami.
Patrzyłem na obłoki. Wypatrywałem ptaków, które krążyły nad nami wczoraj, ale niebo było puste. Później poszedłem za potrzebą. Niedaleko - trochę bałem się iść dalej. I kiedy tam rozmyślałem o panu Słomie, niedźwiedziach i czarownikach, wydało mi się, że słyszę szelest. Wszedłem między kwiaty. Przesłaniały kilka kamiennych stopni prowadzących w dół. Dawniej były tam pewno drzwi do piwnicy - teraz tylko otwór między kamiennymi ścianami. Czarna dziura. Zszedłem niżej i starałem się zajrzeć do środka. Znów usłyszałem szelest. Odruchowo spojrzałem pod nogi. Tuż obok moich tenisówek ześlizgiwał się po stopniach duży wąż. Pewno mieszkał w piwnicy. Cofnąłem się szorując plecami o kamienie. Patrzyłem, jak pełznie i pełznie - nie mógł się skończyć. Był zielony, długi - połyskiwał jak ciemna butelka. Ciągle słyszałem szelest. Ocierał się o stopnie, a potem o kamienie lub cegły niżej. Znikł w ciemnym lochu. Pobiegłem, żeby opowiedzieć wszystko ojcu, ale on ciągle drzemał na boku, z podkurczonymi nogami, w czapce z chustki zawiązanej w supełki. Z ręką pod głową. Wtedy poszedłem na brzeg i zacząłem
ciskać
kamieniami na środek rzeki. Dalej i dalej.
- Tato, czy na pewno jest Bóg? - spytałem, kiedy zasypialiśmy.
Póki ojciec był jeszcze na zewnątrz namiotu, ukląkłem i pomodliłem
się, jak codziennie w Warszawie. Zmówiłem "Ojcze nasz" i "Zdrowaś
Mario..." Poprosiłem Boga, żeby czuwał nad nami. - Jeżeli chodzi tu
gdzieś w okolicy niedźwiedź, spraw Panie Boże, aby trzymał się od nas z
daleka! - szeptałem. Potem, klęcząc przed wejściem do namiotu,
patrzyłem na niebo. Było czyste i zdawało mi się, że
|