- Ach, zapomnijmy o tym, panie Jaśkowski - odrzekła łaskawie. - Nic się w końcu nie stało.
Szyfman odstąpił im jedną z dwóch maleńkich garderób na pierwszym piętrze, a sam przeniósł się do drugiej, którą zajmowała jego żona. W obu pokoikach piętrzyły się stosy
rekwizytów
i trudno się było poruszać. W dodatku ściany były cienkie, przenikało przez nie niemal każde słowo. Niemniej to sąsiadowanie z panią Przybyłko-Potocką wydawało się Ewelinie bardzo interesujące. Do tej pory widywała ją tylko na scenie, gdyż Stanisław nie należał do grona osób zaprzyjaźnionych z dyrektorostwem. Miał w teatrze za niską pozycję. Może dlatego opowiadał niezbyt życzliwie o panujących tam stosunkach. Wszystkim, jego zdaniem, trzęsła Przybyłko. Owinęła sobie dyrektora dokoła palca, charakterystyczne było nawet to, że Szyfman, który o innych aktorach mówił po nazwisku, o kobiecie od dawna z nim mieszkającej nie powiedział inaczej jak "pani Przybyłko"
- Nie dość, że to już pani w latach, to jeszcze nikt jej tego nie chce powiedzieć. Dalej robi z siebie femme fatale, demoniczną nimfę - stwierdził Stanisław z przekąsem. - To jej całe uwodzicielstwo jest niesmaczne i trywialne. Krytyka dobrze o niej pisze tylko ze względu na Szyfmana. Odsunął nawet wielką Solską, byleby tylko wyeksponować swoją kochankę.
|