- Nie przychodzimy tutaj was niepokoić, przyjaciele pospiesznie rzekł Lotaryńczyk. -Nasz książę chciałby tylko po raz ostatni rozmówić się ze swoją małżonką.
Pomorzanie rozluźnili nieco pierwszy szereg i wyszedł
przedeń
słusznego wzrostu młodzian w niezwykłym hełmie o kształcie jakby muszli z ostro najeżonym na czubku smoczym grzebieniem. Nosal miał opuszczony, toteż nie widać było na razie oblicza, spod żelastwa majaczyły jedynie kształtne usta gołowąsa i gładki podbródek. Wsparłszy się butnie pod boki, zatknąwszy silne dłonie w skórzanych rękawicach za pasem, u którego wisiały dwa przemyślnego kształtu, okute srebrem toporki, służące chyba do rzucania, żelazny Morgenstern i wielki nóż w skórzanej pochwie, którym dawałoby się wypatroszyć zarówno wielkiego karpia, jak i człowieka, wojownik wysforował się naprzód i stanął o dwa kroki od księcia, nie okazując lęku ani zmieszania. Rzekł dobitnie, dobrze słyszalnym w każdym kącie zamkowego dziedzińca, stentorowym głosem:
- Moja pani nie zechce z mężem rozmawiać, dopóki bezstronny medyk nie potwierdzi błogosławionego stanu, a książę pan nie przywróci na poznańskim dworze należnego miejsca swej prawowitej małżonce. Taka jest również wola całej jej rodziny.
|